Tego ranka wstaliście wcześniej, niż zwykle. Przed wami była długa droga, dlatego skoro świt pożegnaliście gościnnego gazdę, który przenocował was swojej stodole i ruszyliście w drogę. Szlak powiódł was między szczytami Gór Balinok i wiedzieliście, że przełęcz należy przekroczyć zanim zepsuje się pogoda i nadejdą śniegi. Po jej drugiej stronie leżały cieniste klasy Barovii, spokojne, zagubione w puszczy sioła, zamieszkane przez uczciwych, ciężko pracujących rolników.
Jak na złość, wasz szlak został zatarasowany przez zawalone drwa i zmarnowaliście kilka godzin, najpierw próbując je odwalić na bok, a potem przedzierając się przez leśną gęstwinę. Przełęcz zdołaliście przekroczyć jeszcze za dnia, ale w Barovii znaleźliście się już po zmroku.
Zabawna rzecz, ale to Gurni zauważył jako pierwszy,że droga wygląda inaczej, niż powinna. Gazda mówił coś o starej szubienicy, na której kiedyś wieszał wilkołaczycę, a teraz na rozstajach minęliście taką mała kapliczkę z figurką kobiety z dzieckiem i krzyżem nad nią... Zaczęliście zastanawiać się, czy przypadkiem nie pomyliliście drogi, kiedy spomiędzy drzew zaczęły wypełzać pasemka złowrogiego oparu... Wiły się niczym węże, wzbijały do góry jak duszący dym i wkrótce przesłoniły wszystko oprócz najwyższych drzew. Zbiliście się w ciasną gromadkę, wiedząc, że widok Mgieł nie wróży nic dobrego. Uwięzieni na zmrożonej drodze, w pułapce między dwoma ścianami z oparów rozglądaliście się niepewnie.
Iandril usłyszał tętent konia i uśmiechnął się z ulgą. Wyszedł kilka kroków do przodu i uniósł dłoń w geście powitania. Z Mgieł wyłonił się czarny rumak bojowy w pełnym galopie. Elf chciał coś krzyknąć, ale nie zdążył. Ostrze kosy przecięło powietrze i jego szyję.
Kilka dni później podróżujący kupcy natknęli się na ciała grupy poszukiwaczy przygód, porozrzucane na drodze. Każdemu z nieszczęśników odrąbano głowę.
Jednym, gładkim cięciem...
W najnowszym numerze Dungeona, dostępnym dla posiadaczy subskrypcji D&D Insider ukazał się artykuł Ari Marmella (Mouseferatu z forum Fraternity of Shadows), opisujący niekończącą się drogę, po której podróżuje Jeździec bez Głowy. Jest to o tyle podniosłe wydarzenie, że do czwartej edycji Dungeons&Dragons wraca wreszcie jedna z klasycznych domen Ravenloftu, dając choć blady cień nadziei, że być może ujrzymy nowa odsłonę świata w oficjalnym wydaniu.
Poprzednio Jeździec bez Głowy pojawił się po raz pierwszy w dodatku "Darklords", a krótką, choć ważną, role odegrał w przygodzie "From the Shadows". Zainteresowanie nim rozbudził na nowo film Tima Burtona "Sleepy Hollow" i przyznać muszę, że sam byłem jednym z najbardziej zaangażowanych fanów.
W Krainie Mgieł domeną Jeźdźca bez Głowy była właśnie Droga, pojawiająca się tu i ówdzie i "kradnąca" wędrowców. Kiedy już na nią wstąpili, po obydwu stronach powstawały Mgły, które uniemożliwiały ucieczkę w bok. Pierwszą oznaką najazdu były głowy meduz, lecące nad ziemią i atakujące nieszczęśników. Nazywano je "First to Come" i zwiastowały one przybycie władcy domeny. Potem atakował sam Jeździec bez Głowy. Uzbrojony w morderczą kosę (trafienie z rzutem o 4 lub więcej lepszym, niż wymagany oznaczało dekapitację), niewrażliwy na zaklęcia i odporny na ciosy. Upiór dokonywał trzech najazdów i znikał za zakrętem. Niestety, to nie był koniec, bowiem jego śladem leciały głowy tych, których zabił (w tym te odcięte przed chwilą) i oszalałe dokonywały ostatniego ataku na bohaterów. "Last to Go" jak były zwane po chwili znikały, posłusznie odlatując w ślady swego pana, a Mgły opadały i nieszczęśnicy mogli podjąć swoją wędrówkę, jeśli ktokolwiek pozostał przy życiu...
Darmowy wstęp do artykułu o Jeźdźcu bez Głowy w czwartej edycji Dungeons&Dragons możecie przeczytać tutaj. Jeśli któryś z czytelników dysponuje subskrypcją, zachęcam do lektury całości i podzielenia się wiedzą w komentarzach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz