
W przypadku Warhammer Questa oprócz zasad walki i odkrywania podziemi wprowadzono także reguły dotyczące podroży do miasta, następujących podczas niej wydarzeń oraz przygód w samym osiedlu. Z założenia były jednak one dość sztywne i sztuczne, co bynajmniej nie ujmowało im uroku.
Descent bardzo dokładnie wpisuje się w tę kategorię i w zasadzie nie oferował w swojej podstawowej wersji niczego nowego, oprócz mechaniki rozstrzygania walki. Co by wiele nie mówić, oprócz ogromnego pudełka, wypełnionego figurkami, nie prezentował dla mnie niczego szczególnego. Ba, odstręczały mnie od niego zasady, a już w szczególności to, że nie bohater gracza nie bł w stanie zginąć. Kiedy padał martwy, teleportował się do miasta i tam wracał do życia. Komputerówka w czystym wydaniu.
Rozgrywka jest dosyć szybka, zwłaszcza, kiedy opanuje się odczytywanie wyników z dość dziwnych kostek. W przeciwieństwie do WhQ nie natrafia się na stosy i hordy potworów, jest ich mniej ale za to są twardsze. Lochy składają się z reguły z trzech
poziomów, których pokonanie zajmuje około pięciu godzin gry. W wersji podstawowej można się bawić przez wiele gier i nie poczuć znudzenia, pod warunkiem że człowiek lubi takie gry.
Zalety
+ proste zasady
+ świat, współdzielony z Runeboundem
+ gra toczy się szybciej i łatwiej, niż w porównaniu do Warhammer Questa
+ duża ilość kolorowych znaczników, kart, ciekawych kostek
Wady
- komputerowość rozgrywki
- bardziej planszówka, niż RPG
- niezbyt wyraźna plansza
Te "teleportowanie" faktycznie nieco odstrasza. Nie przywiązałbym się do bohatera, który nie może umrzeć. Nie zależałoby mi... No cóż może przynajmniej figurki są ładne. Ufam, że faktycznie tak jest.
OdpowiedzUsuń