czwartek, 13 stycznia 2011

Kingmaker - Śmierć przyszła niespodziewanie

Wczoraj wieczorem miałem przyjemność uczestniczyć w czwartej sesji kampanii Kingmaker, w którą gramy u mojego dobrego przyjaciela Jareckiego. Ścieżkę przygód wydało wydawnictwo Paizo, kierując ją do graczy swego flagowego produktu (a mają jakiś inny), Pathfindera. Przygody zyskały sobie sympatię graczy i to nie tylko fanów tej mutacji Dungeons&Dragons, ale także starszym wiekiem, a to ze względu na otwartą formę sandboxa, nawiązującą do dawnego stylu gry, podobnie jak dzięi pomysłom i pewnym rzowiązaniom. Kto nie spróbował, nie wie ile radości daje przebycie jednego heksa na mapie i postawienie na nim literki e (explored). Naprawdę, świetnie się bawimy, dlatego nie mogłem się doczekać spotkania. Moja radość była tym większa, że poprzednie odwołane było z mojej winy, ponieważ obłożnie się rozchorowałem.

Nasza drużyna: halfliński minstrel Breys, pół-ork zwiadowca Belfor i moja postać kapłan-czarnoksiężnik Borden weszła na trzeci poziom doświadczenia, dzięki czemu poczuliśmy się pewniej zwłaszcza że ostatnio zamknęliśmy kilka ważnych i, trudnych jak się zdawało, wątków. Tym razem uznaliśmy, że czas położyć kres bandzie oprychów pod wodzą Staglorda. Wyposażeni w informacje, hasła i amulety rozpoznawcze, wyruszyliśmy na szlak. Postanowiliśmy przy okazji zbadać tereny, gdzie nas jeszcze nie było. Podczas pierwszej nocy test spotkań losowych (rzucanych przeze mnie) zaowocował Will-O-Wispem, który stanowił nie lada wyzwanie. Bestiariusz określa go jako istotę Challange Rating 6, czyli dwa razy więcej, niż nasz poziom. Walka była trudna, ale prawie daliśmy sobie radę, choć stwór uciekł przed nami na ostatnich punktach życia. Nasz Prowadzący raz się tylko wzburzył prewencyjnie, kiedy przekazałem różdżkę magicznych pocisków bardowi, mówiąc, że nas zatłucze, jeśli będziemy się ią wymieniać w rundzie.

Następny dzień nie był spokojniejszy. Podczas wędrówki przez matecznik, natknęliśmy się na agresywnego i głodnego niedźwiedzia grizzly, który bez chwili wahania nas zaatakował. wspomagany przeze mnie barda łowca Belfor stawił mu czoła, ale w drugiej rundzie walki ugodziły go trzy ataki zwierzęcia: krytyczny, ale nie potwierdzony atak łapą (normalne obrażenia), drugi atak łapą (normalne obrażenia) oraz krytyczne trafienie kłami. Belfor padł. W naszej drużynie obowiązuje zasada, że śmierć następuje po tym, jak postać otrzyma tyle obrażeń powyżej ilości HP, co wynosi jej Kondycja. W tym przypadku oznaczało to -16 punktów życia. Niedźwiedź zadał w jednej rundzie dokładnie tyle obrażeń, aby sprowadzić Belfora na te -16. Nie zdołałem go ocalić (attack of opportuninty zniweczył czar leczący). Ledwie umknęliśmy i dopiero kiedy niedźwiedź się najadł, pochowaliśmy resztki łowcy w lesie.

Niedźwiedź to istota o Challange Rating 3 więc powinniśmy dać sobie z nią radę. Ale tak się nie stało. Szok był o tyle spory, że jestem przyzwyczajony że postacie graczy raczej przezywają, są silniejsze od wrogów, mają moce leczące. Ale nie  tym przypadku. Brak mocy aby wskrzesić Belfora oznaczał, że jego śmierć była ostateczna.

Wczorajsza sesja była dla mnie niebywałym doświadczeniem. Nasz styl gry nie wymaga przeżywania emocji, płaczu, dramatów moralnych. Jest śmiechowy, dobrze się bawimy, postacie są niekiedy wręcz przerysowane. Ale te trzy ciosy niedźwiedzia pokazały, że śmierć czyha za każdym rogiem i drzewem. Nagle okazało się, że bohaterowie są ulepieni z takiej samej gliny, co inne istoty zamieszkujące ten świat. mogą pójść do lasu i już z niego nie wrócić.

Zdarza się często, że śmierć postaci jest tylko wyłączeniem jej z gry na pół godziny, bo towarzysze załatwią wskrzeszenie, pogadają z miejscowym magiem, klerykiem, wezmą quest za ożywienie kamrata. Nasza sytuacja jest inna, o takim wyjściu nie ma mowy. Podobnych sytuacji było już kilka. Podczas walk z gigantycznymi stonogami, druidem zaklętym w niedźwiedzia i kilku innych sytuacji byliśmy o trzy, dwa, niekiedy jeden krok od śmierci. Ale teraz granica została przekroczona bez odwrotu.

Ta scena otworzyła mi oczy na jeszcze jeden problem. Doprowadzenie postaci od pierwszego poziomu do dwudziestego wcale nie jest łatwe. Jeśli tak jak ja  Prowadzący nie pomaga, nie projektuje przygód tak, aby bohaterowie je przeszli, jeśli jest całkowicie obiektywny i nie ingeruje w kości, aby popchnąć fabułę do przodu, osiągnięcie wysokich poziomów wymaga myślenia, kombinowania i szczęścia. Nawet, jeśli Prowadzący jest wspaniałomyślny i zezwala na wprowadzenie nowej postaci na poziomie starej, a nie rozpoczynanie od poziomu pierwszego, jak to kiedyś bywało.

Śmierć przyszła nagle i nic nie było już takie jak przedtem...

10 komentarzy:

  1. Ostatnio na sesji miałem podobną sytuację gdy dwie postaci zostały zmienione w kamień przez meduzę, na szczęście odczarowanie petryfikowanych jest możliwe, więc wrócą do życia. Dodam jeszcze, że jako MG nie uznaje wskrzeszania postaci, więc trzeba u mnie baaardzo dbać o postać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tego uśmiercania boję się w moim Conanie. Sylvania trwała rok, gracze zaczęli ją doświadczonymi postaciami. W ciągu tego roku (40 sesji) padły w walce 4 postacie, a kolejne dwie odeszły. Niezły przemiał w SB następuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Myśmy poprosili naszego MG, aby nas nie oszczędzał: co wypadnie z tabelek, dawaj. Myślę, że to cecha sandboxa, która powoduje, że walki są nieprzewidywalne: brak dokładnego skalowania do możliwości postaci.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dokładnie, o tym gadaliśmy przy piwku ostatnie. CR ssie, wprowadza sztuczny balans i IMO neguje rozwój postaci. Co z tego, że levelujesz, skoro MG i tak dobierze Ci zagrożenie.

    Poza tym jak być herosem? Masz wysoki lvl i pokonujesz smoka? Mało heroiczne. Pokonaj go, mając 1 lvl. To jest czyn bohaterski.

    Zresztą SB uczy graczy kombinowania. Nie zawsze walka jest najlepszym wyjściem.

    OdpowiedzUsuń
  5. W rzeczy samej, częstokroć gracze zakładają, że kiedy wejdą do walki, to ją wygrają, tak czy inaczej. Wycofanie się nie wchodzi w grę. I wtedy ktoś ginie.

    OdpowiedzUsuń
  6. I temu zawsze polecam tworzenie Relatives jak w OD&D - a najlepiej po kilka na 1 PC. 1) Dziedziczy sprzęt i rzeczy zostawione w domu, 2) Może zorganizować ekspedycję ratunkową i wskrzesić główną postać, 3) Sam staje się kolejną postacią gracza. A CR i świat poukładany pod level postaci ssie i woni njuskulem - true. ;)

    O. K.

    OdpowiedzUsuń
  7. O.K racje ma, to wprowadza niejako pewnien komfort i plecie fabule dalej. Misio tez moze zamordowac, nie zdazylo wam sie nigdy zaliczyc krytyka w oko od goblinskiego lucznika :-) Raz łkałem po smierci postaci, gdy jakis pokraczny chory i leniwy smok wdeptał mi krasnala w glebe, reszta druzyny bez szwanku wyszla, oblowiwszy sie skarbami a mojego kurdupla nie dalo sie juz reaktywowac... strata boli, oj boli...

    OdpowiedzUsuń
  8. W sumie troche żal Balfora, zacząłem się do niego przyzwyczajać. Tym niemniej miłe, że nikt na siłę nie próbował przywrocić go do życia jakimś boskim zdarzeniem, co się zdarza u niektórych MG. Umarł - pokój jego duszy. To czego niedopatrzyliśmy to natychmiastowe zatrzymanie sesji. Bo grając we trzech, nagle drużyna straciła 33% składu (i jakieś 40% siły przebicia), więc trzeba było wrócić i poszukać nowego towarzysza od bicia. A mimo wszystko postać nie tworzy się ot tak w 30 minut, więc sesja się zakończyła. Tym niemniej na następny raz każdy z nas będzie miał zapasową postać gdzieś pod ręką.

    Nowa postać do Kingsmakera gotowa - krasnoludzki gladiator przybędzie z odsieczą już na najbliższej sesji.

    A co do samego Sandboxa i zabijania graczy - fajna sprawa, chociaż wymaga od graczy specyficznego nastawienia. Muszą od początku wiedzieć jakie są stawki. Nie czuję się ani troche zawiedzony śmiercią postaci. W sumie dobrze nam się to wpasuje w legendę tego terenu. Może nazwą jego imieniem bród przez rzekę obok którego padł.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zacznijmy od sprecyzowania jednej rzeczy: zginęła postać, nie gracz :)
    Sprawa druga, Jarek zaordynował stworzenie bohaterów zapasowych (odkrywamy to o czym piszesz Ojcze Kanoniku, czyli relatives). W rozmowie na komunikatorze, Jarecki napisał, że strzeliłem notkę emo :). Szczerze mówiąc, dawno już nie byłem świadkiem śmierci tak finalnej i ostatecznej, a jednocześnie nieprzewidywalnej i nieodwracalnej i przypadkowej.

    Nagle przypomniałem sobie, że takie zagrożenie realnie istnieje i jest całkiem prawdopodbne. W przypadku naszej, trzyosobowej drużyny, stworzenie bohatera na poziomie równym innym członkom bandy jest konieczne (chodzi o przeżywalność), ale gdyby było nas więcej, optowałbym za tworzeniem kompletnego świeżego awanturnika. Nagle bowiem okazuje się, że doprowadzenie go do któregoś tam poziomu, nie jest wcale takie łatwe...

    OdpowiedzUsuń
  10. Muszę powiedzieć, że zwykle jestem bardzo miłosiernym MG, sam nie lubię jak mi postać ginie, więc i innym nie robię przykrości.
    Jednak w Kingmaker sami gracze domagali się, żeby, był to pełen sandbox. No więc jest. Postacie będą ginąć, jednak kampania przewiduje ciekawe możliwości wrzucania nowych postaci i graczy w sam środek nie powiem czego :)

    OdpowiedzUsuń