piątek, 28 stycznia 2011

D&D Encounters spotkania 1 i 2

D&D Encounters to cykliczne wydarzenie, które ma na celu przyciągnięcie do hobby nowych osób lub zachęcenia doświadczonych, a nieaktywnych graczy do powrotu. Nie tylko w Polsce zdaje się sprawę z roli jaką odgrywa popularyzacja hobby, ale tam przynajmniej inicjatywy takie mają przełożenie na rzeczywistość, nie zamykając się w wirtualnych nawoływaniach i marzeniach o wypłynięciu na szerokie wody. W Stanach Zjednoczonych kończy się właśnie trzeci sezon o znajomym dla niektórych tytule Keep on the Borderlands. Rzecz jasna Wizardzi promują w ten sposób czwartą edycję Dungeons&Dragons oraz produkty znajdujące się obecnie na tapecie.

W Polsce o tę imprezę zasadniczo nie warto czekać, podobnie jak próżno wyglądać Monsters Maula do czwartej edycji. W sumie nie dziwne, że WotC nie interesuje nasz rynek, skoro rodzimy wydawca nie potrafi nawet podstawki klientowi podsunąć pod nos.

Spotkania z D&D mają prostą formułę: raz w tygodniu Prowadzący przybywa z przygodą, żetonami, kostkami i całym swoim kramikiem do sklepu który uczestniczy w wydarzeniu i prowadzi tam dla chętnych jedno spotkanie z przygody. Grać może każdy chętny, dołączyć do zabawy jest łatwo i można uczynić to w dowolnym momencie. Każda sesja trwa około godziny i składa się z jednego etapu. Autorzy nie kryją, że owe epizody nastawione są głównie na walkę, ale także w mniejszym stopniu na prezentację koncepcji odgrywania ról, pokonywania przeciwności losu, myślenia taktycznego i abstrakcyjnego. Mechanikę ograniczono do minimum i można ją wyłożyć w trzydzieści minut z opisem świata, dzięki czemu od razu nieomal można grać. To o tyle fajne rozwiązanie, że pokazuje, jak powinna wyglądać gra RPG na poziomie Basic.

Przyznam się szczerze, nie wiem co się działo w pierwszym sezonie D&D Encounters, ale na inicjatywę zwrócił moją uwagę drugi, promujący nową edycję Dark Suna. Wydarzenie miało miejsce na wiosnę i w lato 2010, ja na bieżąco śledziłem komentarze i relacje z sesji. Bardzo też zazdrościłem uczestnikom i prowadzącym, po pierwsze możliwości uczestnictwa w takiej imprezie, po drugie materiałów dających wcześniejszy wgląd w nowy setting.

Potęga internetu jest niezmierzona, więc po pewnym czasie wszedłem w posiadanie przygód składających się na drugi sezon D&D Encounters, trzyczęściową kampanię zatytułowany Fury of the Wastewalker. Przeczytałem ją z zainteresowaniem i choć mam kilka zastrzeżeń (dwojakiej natury, co do prezentacji świata i podejścia projektantów), zadecydowałem, że urządzę sobie moje własne D&DE. Założenia były następujące: prowadzę raz w tygodniu, przeznaczając na to półtorej godziny mojego czasu, lokalizacją jest Zaprzyjaźniony Sklep z Planszówkami i Cukiernia, grać może do sześciu osób, o uczestnictwie wpisanie się na listę, którą zostawiam Zaprzyjaźnionym Sprzedawcom na początku tygodnia.

Polska edycja D&D Encounters rozpoczęła się w czwartek 20 stycznia 2011. W sesji uczestniczyło czterech graczy, z których jeden miał doświadczenie z czwartą edycją, drugi jest weteranem starszych edycji, a pozostała dwójka była dosyć zielona. Po opisaniu mechaniki gry, zacząłem opowiadać o świecie, a potem przeszliśmy do wprowadzenia przygody i sesji. Nie zamierzam dokładnie opisywać wydarzeń, ponieważ będę chciał później wykorzystać tę mini-kampanię. Dość powiedzieć, że karawana z którą podróżowali bohaterowie została zaskoczona przez dziwną burzę piaskowo-obsydianową. Wicher strącił palankin podróżników z grzbietu mekillota, a na zewnątrz szalał żywioł. Kiedy ryk burzy ucichł, dwójka bohaterów wyjrzała na zewnątrz i zaczęła badać okolicę. Po chwili dołączyli do nich dwaj towarzysze i wtedy okazało się, że kłopoty tak naprawdę mają dopiero swój początek, bowiem zza wydm wychynęły cztery niewielkie postacie. Ewidentnie wrogie, zaatakowały ocalałych z burzy i wywiązała się zacięta walka. Koniec końców napastnicy zostali pokonani, ale na linii wyd zamajaczyła kolejna grupa prześladowców i tak zakończyło się pierwsze spotkanie.

Druga sesja zaczęła się dokładnie w chwili, w której skończyliśmy tamtą. Graczy znowu było czterech, choć ubył jeden z poprzedniej ekipy, a dołączył się kolejny. W przypływie odwagi drużyna postanowiła stawić czoła nadciągającej grupce wrogów, nie bacząc na to, że jest ich pięciu, a już na poprzedniej sesji stanowili groźnych przeciwników. Rozegranie tego starcia zajęło nam całe spotkanie, a na jego koniec dwóch ocalałych bohaterów postanowiło jednak się wycofać, widząc, że trzeciej grupie już nie sprostają. Uciekli więc w pustynię, pozostawiając za sobą reszki palankinu, mekillota, zapasy oraz dwie skrzynki z odłamkami srebra.

Zza.ekranu Mistrza Gry

  • Przeglądając przygodę znalazłem w niej dwa poważne błędy. Jeden to nieznajomość realiów świata przez autora, który umieścił w niej gobliny (z historii Athasu Daskinor, Król-Czarnoksiężnik Eldaarich zwany Śmiercią Goblinów wymordował rasę do ostatniego jej przedstawiciela zanim popadł w chorobliwą paranoję), tymczasem w przygodzie owe istoty można spotkać. Cóż, od czego kreatywny Prowadzący, jak nie od tego, aby to dobrze opisać. Mam pomysł i liczę, że jeszcze podkreśli bezlitosną naturę świata.
    Sprawa druga to balans pierwszego spotkania. Silt Runerzy są wyjątkowo mocnymi przeciwnikami, jak na ten poziom mocy bohaterów. Gdyby drużyna liczyła sześć osób, i to w miarę zaznajomionych z mechaniką, wtedy walka była by wyrównana, ale przy mniejszym gronie lub niedoświadczonych graczach drużyna balansuje na krawędzi katastrofy. Nie pomaga usuwanie przeciwników, nadal pyłowi biegacze pozostają bardzo niebezpieczni. Podobnie rzecz się ma w przygodzie Vault of Darom Madar, gdzie moja drużyna, gracze doświadczeni, znający system i ni grający po raz pierwszy, mieli kłopoty z identyczną grupą tych kreatur.
  • Prowadzenie w tak narzuconym stylu: losowi, nowi gracze to ciekawe wyzwanie. Podobnie przypadła mi do gustu zwarta konstrukcja scenariusza, podzielonego na konkretne epizody z jasno wyznaczonymi celami i granicami. Daje to poczucie, że coś się ciągle dzieje i że przygoda posuwa się do przodu, nawet bez achievementów, które powinienem rozdawać (co w naszej sytuacji, kiedy wydawca ma klienta w nosie, byłoby pustym ruchem).
  • Z racji na wysoki poziom trudności pomagałem graczom w sposób wręcz nieprzyzwoity, ale skoro dotrą do wyzwań naprawdę na ich poziomie, przestanę być dobrym wujkiem.
Pozostaje więc czekać do następnego czwartku i liczyć, że frekwencja dopisze.

6 komentarzy:

  1. Fajna inicjatywa :) Być może wciągniesz w ten sposób paru nowych zapaleńców do naszego hobby :)

    Abstrahując od samej przygody, ciekawi mnie reakcja graczy (zwłaszcza świeżaków) na samą rozgrywkę. Jak sądzisz - podobało im się? Czy podobny typ przygody (encountery) jest dobry jako wprowadzenie dla całkiem nowych ludzi? I czy owa godzinka to nie jest aby trochę za mało, aby każdy zdążył trochę poodgrywać postać i się czymś wykazać?

    Trzymam kciuki za powodzenie akcji i mam nadzieję, że nie omieszkasz zdać relacji także w przyszłym tygodniu :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Planuję poprowadzić wszystkie 15 spotkań. Chciałbym wreszcie coś zacząć, rozwinąć i skończyć. Raporty będę umieszczał regularnie co tydzień.

    Co do formuły, wydaje się być odpowiednia, w grze nie ma nacisku na heavy roleplay, chodzi raczej o pokazanie mechanizmu i tego, że "mogę zrobić coś, czego normalnie nie dałbym rady, o rany jakie to fajne!".

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli chodzi o trudność walk to wiele zależy od taktyki i obycia graczy z zasadami. Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że drużyna w składzie Goliath Rageblood Barbarian, Human Twin Blade Ranger, Half-elf Valorous Bard i Human Primal Predator Druid wciągają silt runnerów nosem. Sam wspomniany Goliath Barbiarian przy odrobinie szczęścia może zdjąć dwóch w jednej rundzie(Jakiś daily/encounter+Rampage+Swift Charge).

    OdpowiedzUsuń
  4. I ja tam byłem i grałem :) jestem tym co doszedł dopiero na drugim spotkaniu.
    Dla mnie taki typ rozgrywki to jest to do czego zostały stworzone D&D 4ED. Było to moje drugie podejście do systemu. Za pierwszym razem liczyłem na role playa i się strasznie zawiodłem okazało się że mamy grę karciano-kościowo-figurkową drużyna rozpadła się po 2 sesjach.
    Teraz za drugim razem od razu było wiadomo w co się bawimy i jak najbardziej mi się podobało. Wydaje mi się że to jest to czego mi brakowało jak próbowałem swoich znajomych wciągać w gry RPG. Może spróbuje kolejny raz :)
    Pozdr. Gomi

    OdpowiedzUsuń
  5. A gdzie jest ten Zaprzyjaźniony Sklep, w którym można się wpisać na liste chętnych? :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Warszawa, KEN Center, Sklep Graal.

    OdpowiedzUsuń