poniedziałek, 24 czerwca 2019

Carska sprawiedliwość - Masque of the Red Death w Warszawie część 3

Dziś kończę cykl, w którym przybliżam kampanię w Masque of the Red Death, którą osadziłem w carskiej Warszawie. Poprzednie części poświęciłem w zasadzie wszystkiemu oprócz fabuły, dlatego dzisiejsza odsłona będzie czymś w rodzaju raportu z sesji. Z góry jednak ważna uwaga: nie chcę specjalnie wnikać w pewne szczegóły i po niektórych "prześlizgnę się", bowiem mogą one mieć znaczenie w kolejnych przygodach, które, mam nadzieję, nastąpią na jesieni. Zapraszam zatem do złożenia wizyty w Kraju Nadwiślańskim, który tylko pozornie cieszył się spokojem i rozwojem w przedostatniej i ostatniej dekadzie XIX wieku. Tam, gdzie nie sięgało światło latarni gazowych, za drzwiami bogatych pałaców, za fasadą pobożności i moralności, kryło się ciemniejsze i bardziej tajemnicze oblicze Warszawy.

Czwórka detektywów poznała się podczas podróży pociągiem z Galicji do Warszawy na dwa lata przed wydarzeniami czyli późną zimą roku 1887. W przedziale towarzyszył im jeszcze jeden człowiek, dość wysokiej rangi urzędnik carski, który... zmarł podczas podróży. Któreś z bohaterów
poinformowało o tym konduktora, a on władze i tu nastąpił dziwny wypadek. Pociąg został zatrzymany, a wagon z postaciami i nieboszczykiem odholowany na położoną na odludziu stacyjkę. Stał tam kilka godzin, a pomimo srogiej zimy, las zaczęły spowijać opary mgły. Carska "Ochrana" przemaglowała niefortunnych podróżników, ale nie znalazłszy dowodów na ich zamieszanie w domniemane zabójstwo i zamach, podczepiła wagon do kolejnego pociągu, po czym puściła wolno.

Całe to wydarzenie przeszłoby bez echa i co najwyżej stanowiłoby opowieść dla dzieci lub wnuków, gdyby nie to, że rok później, nieomal dokładnie w rocznicę aresztowania, cała czwórka wpadła na siebie przypadkiem w przedświątecznym rozgardiaszu. "Coś w tym jest", "Fatum ani chybi" powtarzali z zażenowanymi uśmiechami nie wiedząc, że święci się coś poważniejszego. Każde z bohaterów borykało się z pewnymi problemami. Amelię trapiły zwidy w postaci kruków, wokół kogokolwiek krążyły, ten niechybnie umierał. Piotr był pewien, że miał żonę, ale ta zaginęła i, co gorsza, nikt o niej nie pamiętał, zaś Aleksander Ziemnicki nie był w stanie powrócić do wsi, gdzie napotkał żywe tradycje pewnej dość niezwykłej kultury. O problemach pana Korejewskiego nie mogę pisać na forum publicznym, zresztą i tak nikt by w nie nie uwierzył. Rzecz śmieszna, nie sposób było na mapach kolejowych odnaleźć stacyjki, na której przetrzymywani byli w pociągu bohaterowie...

Niedługo przed Bożym Narodzeniem 1889 roku Warszawą wstrząsnęła straszliwa i szokująca wieść. Otóż niezwykle szanowany, pobożny i zacny człowiek, hrabia Henryk Czarnoborski został aresztowany przez policję, gdy wychodził z budynku katedry warszawskiej, na ołtarzu której dokonał
czynu lubieżnego, morderstwa i zbezczeszczenia świątyni. Wewnątrz policja znalazła ciało sprofanowanej i zaszlachtowanej Sławy Haraszczakówny, pochodzącej z gminu służącej przy rodzinie Gałęckich. Tak zapoczątkowany został łańcuch wydarzeń, które znów doprowadziły w jedno miejsce i o tej samej, dość złowróżbnej, porze czwórkę detektywów. Z początku niechętnie, ostrożnie i dość bojaźliwie, później coraz pewien i śmielej, zaczęli oni badać sprawę, która okazała się być zgoła inna, niż się na pierwszy rzut oka wydawało.

W miarę śledztwa okazało się, że hrabia Czarnoborski nie jest do końca tak kryształowy, jak by się mogło wydawać. Choć poza ową zbrodnią nie miał nic na sumieniu, to wydawał się... odstawać od reszty warszawskiej socjety. Oskarżycielami w jego sprawie okazali się druhowie z Loży Masońskiej, której przewodził hrabia, a w kluczowym momencie... odwołali swe zeznania, stając u boku Czarnoborskiego, gdy ten przemawiał ze schodów sądu na na placu Krasińskich.
Równie tajemnicza była Sława - rozpostarta na ołtarzu w białym lnianym gieźle i z wiankiem kwiecia na głowie, nie wyglądał na ofiarę molestacji, a wręcz przeciwnie, na dziwnie radą z krwawego końca, który ją spotkał. Tajemniczości jej postaci nadał fakt, że referencje służki okazały się bazować na pozorach, w jej rodzinnych Urokach niezbyt pamiętano dziewczynkę i matkę razem, a raczej jedną i drugą, zaś ciało Sławy... znikło z prosektorium. Wedle pewnych plotek, narzędzie zbrodni - Sierp Żeńcy, należał do niej, a Sława była...  nieśmiertelną "południcą" lub raczej boginką naturalnego cyklu pór roku, która do czasu uprzemysłowienia umierała i odradzała się zgodnie z ich rytmem.

Dalej było tylko dziwniej: nieliczną orientalną mniejszość Warszawy i opiumowe przybytki przeraziła "śmierć nieśmiertelnego", Madame, jedyne prawdziwe medium Warszawy mówiła o rozgniewanym duchu Niedźwiedzia, Matce Rosji i Mgle. Zbezczeszczenie cerkwi i kościoła doprowadziło do napięć pomiędzy trzema głównymi religiami: katolicyzmem, prawosławiem i wyznaniem Mojżeszowym. Kabaliści z dzielnicy Nalewkowskiej wspominali o nadchodzącym nowym rozdziale, podobnie jak o wizjach maszyn mielących ciała, krew i ludzi pośród kolczastego drutu, trujących gazów i rowów wyżłobionych pośród księżycowego krajobrazu ziemi niczyjej.

Czwórka detektywów mozolnie łączyła fakty, odsiewała ziarna od plew i zagłębiła się w środowisku dziewiętnastowiecznej Warszawy. Na jej drodze stanęli polscy szpicle i rosyjscy policmajstrzy, spotykali się z magikami, kabalistami i praktykantami prawdziwej Sztuki. W wystrojonych salach warszawskich salonów na Krakowskim Przedmieściu i Nowym Świecie, w obskurnych knajpach Solca i w redakcjach czasopism, a nawet w ponurych murach Cytadeli, wszędzie szukali rozwiązania przedziwnego spisku. Koniec końców odkryli intrygę, którą hrabia Czarnoborski uknuł wiele lat wcześniej i powoli, mozolnie oraz bardzo metodycznie wprowadzał w życie. Wiedząc, że kolejne powstanie zbrojne nie wchodzi w grę, zaczął badać inne strony rosyjskiej dominacji i tak odkrył istnienie Bytów czy Żywiołów. Matka Rosja i jej emanacje: Niedźwiedź - brutalna, niemal fizyczna siła, oraz Mróz -
skuwający lodem uczucia i żar w sercu doprowadziły do klęski Powstania Styczniowego na płaszczyźnie metafizycznej. Hrabia postanowił rzucić im wyzwanie na tym polu, by następnie doprowadzić do zrywu powstańczego, gdy ich wpływy osłabną. Dlatego postanowił rozbudzić żywioł Ducha Polskiego Narodowego. W tym celu zapoczątkował intrygę: splugawienie świątyń, areszt przykładnego Polaka, uwidocznił korupcję carską, podburzył Polaków przeciwko Rosjanom i neutralnym Żydom. By Ducha Narodowego Polskiego przywołać, potrzebował emocji, gniewu i odrodzonego patriotyzmu, który skierował w jeden punkt. Zapoczątkował modę na powrót do biżuterii patriotycznej i urządził wielką galę patriotyczną w Teatrze Narodowym (wystawiając przy okazji czterogodzinną, dość tandetną operę polską), zdołał stworzyć, ukształtować i utrwalić kolejny żywioł - Ducha Narodowego Polskiego.
Bohaterowie nie przeszkodzili w tej ceremonii: część z nich obawiała się skutków takiego działania, inni... nie widzieli w nim nic złego.


Zza ekranu Mistrza Gry
- Większość przygód do D&D, Ravenloftu i nawet MotRD opiera się jednak na schemacie: "zabić potwora", a ja chciałem go uniknąć. Co więcej, chciałem poprowadzić coś, czego w gruncie jeszcze nie prowadziłem: postawić bohaterów wobec problemu społecznego, którego nie da się rozwiązać wyciągając broń i strzelając na prawo i lewo.
- Jak wspominałem wcześniej, oprócz śledztwa i odkrywania tajemnic przez bohaterów, gracze mieli "wejść w świat". Poznali szeroki wachlarz NPC-ów, których w następnych przygodach będą mogli wykorzystać w kolejnych śledztwach. Zawarli znajomości z rosyjskimi śledczymi (Żnicyn) i Ochraną (powiązania Sniegowa), polskiego łapsa (Widok), okultystkę (Madame), mają świadomość istnienia tajnych organizacji (Zaginione Plemię Izraela, Loża Masońska) i uchylili całun, spowijający mistyczną Warszawę.
- Moi gracze to wytrawni roleplayerzy. Godzinami potrafili rozmawiać nie wychodząc z roli, aktywnie wzbogacali sesję przynosząc przewodniki, słowniki, gromadząc zdjęcia XIX-wiecznej Warszawy, a wreszcie inspirowali mnie do kolejnych sesji pytaniami i, co bardzo ważne, regularnością spotkań oraz widoczną chęcią do dalszej gry!!
- Na minus zaliczyłbym znikome używanie mechaniki zarówno 5 edycji Dungeons& Dragons czy MoTRD. Z drugiej strony, skoro graczom to nie przeszkadzało...
- Ogromnie wartościowe jest dla mnie to, jak powiększyłem dzięki sesjom swoją wiedzę na temat Warszawy w XIX wieku. Z jednej strony było to inne, z drugiej to samo miasto. Niby Paryż Północy, a niby prowincjonalne miasteczko. Bardzo fajne jest uczucie, które towarzyszyło mi podczas sylwestrowego spaceru po Trakcie Królewskim i Starówce, gdzie z uśmiechem myślałem: "O, tutaj mieszka pan Piotr", "Tu jest Klub Obieżyświatów",a tutaj Sława... no tak..."
- Na razie musieliśmy przerwać granie, aż do jesieni!!, ale mam przeogromna nadzieję wrócić do niego od września. Mam zręby jeszcze przynajmniej trzech przygód w przygotowaniu, do tego już gotową jedną i ogólne pomysły na kilka kolejnych. MotRD jawi mi się jako "moja nisza" na erpegowym poletku.

1 komentarz:

  1. Z jednej strony, fajnie jest mieć swoją niszę, z drugiej, takie ciekawe kampanię inspirują innych, żeby również poprowadzić coś w takich klimatach. :)

    OdpowiedzUsuń