środa, 14 listopada 2018

Szkarłatna Maska Warszawy - sesja 0

Jak zapewne wiecie, jakiś czas temu wziąłem rozbrat  RPG. Nie minął do końca, nie angażuję się w granie tak, jak kiedyś, ale po trosze wróciłem. Wędrówki w inne rejony zainteresowań, daleko poza naszą niszę, zaowocowały pewnymi przemyśleniami, a owocami tych jest drużyną, którą kompletuję.

Po pierwsze, uznałem, że gry powinny o czymś opowiadać pod płaszczykiem zabawy. Koniec z durnymi "lochotłukami" czy bezsensownym i bezcelowym szwendaniem się po mapie. Jeśli RPG to tak wysoka forma rozrywki, to powinna coś ze sobą nieść.

Po drugie, kulminację znalazł proces, którym narastał we mnie od bardzo dawna. Drażniły mnie nielogiczności światów gier, brak następstw poczynionych założeń i wszechobecny handwaving. (a także dewaluacja skali czasowych, gdzie żeby cokolwiek mogło być zapomniane w pomroce dziejów, trzeba było tysięcy lat).

Po trzecie, uważam, że gry powinny przekazywać jakąś widzę: o astronomii, historii, obyczajach, życiu społecznym, codziennym czy politycznym. Prowadzący podczas przygotowań, a gracze podczas sesji powinni się czegoś nauczyć. *

Oto, co z tego wyszło...



Dodajmy do tego równania jeszcze jeden czynnik: nie lubię chadzać tam, gdzie są tłumy. Kiedy w Polsce ukazał się Wampir: Maskarada, Wilkołak: apokalipsa i Mag: Wstąpienie, zamknąłem swoją kronikę.

Gdy na stołach królowała 3 edycja D&D, prowadziłem Pathfindera, gdy wszyscy tłukli Forgotten Realms, ja siedziałem w Ravenlofcie. Jakoś tak mam, że nie lubię być jednym z wielu, jak mi ktoś ze swoimi marchewkami włazi na moje pole. W dobie ostatniego szumu trochę się odsunąłem też od Zewu Cthulhu, nie chcę utonąć w zalewie Strażników. Może obawiam się konkurencji, uważając, że nie podołam, a może na siłę próbuję się wyróżniać? A może po prostu lubię mieć coś swojego? Jak by nie była przyczyna, skutek był następujący:

Zaczynam prowadzić

Ta przygoda/kampania chodziła za mną od wielu lat. Oczywiście, ogólny zarys (to mój problem, kreślę rozłożyste kampanie, mając jednoczesny problem z wypełnieniem ich smakowitym farszem), śmiem powiedzieć, że będzie czymś innym od tego, co do tej pory prowadziłem, ale też jak MotRD wyobrażali sobie twórcy. chcę pokazać, jak wyglądała Warszawa pod koniec XIX wieku, stworzyć klimat jej codzienności i wyraźnie przeplatać go kryjącym się tu i ówdzie nadnaturalnym aspektem Gotyckiej Ziemi. 

Jakie są moje cele?
Zamierzam zbudować bazę miejsc, które wryją się w pamięć graczy ** i bohaterów niezależnych, którzy będą godni zapamiętania, ale nade wszystko ich galerię, do której będzie można się odwołać i z której będzie można wybierać. 

Chcę opowiedzieć ciekawą historię, jakiej jeszcze nie prowadziłem, wprowadzić elementy fantasy do
Warszawy tak, by nie kuły w oczy, a jednocześnie zaskoczyły graczy.

Nade wszystko, chciałbym poprowadzić coś regularnie i stale, przestać się miotać od jednej konwencji do drugiej i zmieniać zainteresowania jak rękawiczki.

10 listopada spotkałem się wiec z drużyną, z którą chcę zagrać. Jest w niej dwoje historyków (Ania i Michał), współkonspirator i tropiciel carskiej historii Mikołaj oraz mój "erepgowy Johnny Depp" (gdybym był Timem Burtonem prowadzenia), Adrian.

Omówiliśmy mechanikę(D&D 5E) i zasady specjalne settingu. (Jestem jednym z testerów zasada do MotRD). co najważniejsze, ustaliliśmy reguły stołu: terminy, minimalna liczbę graczy na sesji i to, czego oczekujemy po grze. Jedyne, czego nie zdążyliśmy zrobić, to postacie...

Byłem chyba zbyt hurra-optymistyczny licząc, że gracze z marszu przyswoją sobie nowe reguły, klasy, zdolności i szybko stworzą bohaterów. Cóż, najwyżej dokończymy ich przed następną sesją. Która już za dwa tygodnie!



=========
* zabawne, jak do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć. Podobne słowa mówiła moja polonistka z liceum, narzekając na dobór filmów Akademii Filmowej. Ja z kolei uważałem wtedy, że kino nie powinno oferować niczego innego oprócz czystej rozrywki.

** Przez jakiś czas przygody w Ravenlofcie i WFRP osadzałem w fikcyjnym mieście Warschauburgu, stworzonym na mapie warszawskiej starówki. Do dziś mijam niektóre kamienice myśląc: "O, tutaj mieszkała drużyna z kampanii klubowej", "Tu była agencja windykacyjna Ritzoff & Wspólnicy", "Tu jest Klub Odkrywców, do którego włamywała się warhammerowa drużyna".

14 komentarzy:

  1. O, świetny pomysł! Czy zasady MotRD do 5 edycji są gdzieś publicznie dostępne? To jakiś fanowski projekt?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie są w fazie playstestów i pakiet był rozsyłany do chętnych. Sądzę, że to oficjalna inicjatywa, skoro używa nazwy Masque of the Red Death, Gothic Earth i do testów wykorzystuje oficjalne przygody, przerobione oczywiście pod 5E.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Na trochę. Na pewno nie będzie funkcjonował w takim stopniu, jak kiedyś.

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. „uznałem, że gry powinny o czymś opowiadać pod płaszczykiem zabawy.”

    O, to, to! Ja właśnie po ośmiu latach przerwy wracam do RPG z podobnym nastawieniem. Przestałem grać, bo przestało mi to dawać frajdę. Można powiedzieć, że to wypalenie, ale myślę, że zwyczajnie znudziło mi się granie dla samego grania. A nie potrzebuje pretekstu RPG, żeby spotkać się ze znajomymi.

    Zresztą nie dotyczy to tylko RPG. Zmienił mi się gust książkowy, przestałem też łykać filmy tylko dlatego, że mają etykietkę „fantastyka”. Szkoda mi czasu na dzieła słabe, czy nawet przeciętne, kiedy w tym czasie mógłbym poczytać/pooglądać coś naprawdę dobrego.

    Z RPG tak samo. Poszedłem jednak w trochę inną stronę, niż Ty, bo knuję raczej granie w krótkie kampanie we własnych światach na własnej, minimalistycznej mechanice. No, poza Zewem, który już zawsze będzie miał swój własny, ciepły kącik w moim czarnym sercu. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się w tym punkcie zgadzamy. Może doroślejemy, może się starzejemy, a może dziadziejemy. :) Jeśli chodzi o Zew Cthulhu, uwielbiam tę grę, ale zbyt duży ruch się wokół niej zrobił. Nie lubię tego, wolę bardziej kameralne rzeczy.

      Usuń
  6. Czyli po prostu na starość stałeś się na powrót WoDziarzem. Tak czy siak - życzę powodzenia i radości z grania. Lepszy goblin w garści, niż Cthulhu na dachu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może tak, może nie. Moje obserwacje na temat sandboksowego szwendania po mapie są takie, że ten styl nie daje tego, czego oczekuję od gry: opowieści w odpowiedniej formie: wstępu, początku, rozwinięcia i zakończenia. Przypomina raczej spacer z psem, którego jeden trop poprowadzi tam, dalej wpadnie na inny, później kolejny, pokręci się bez celu itp. Nie rodzi się nic konkretnego, a tu chcę współstworzyć historię, przedstawić postacie, zbudować w wyobraźni miasto.

      Usuń
    2. Jeżeli prowadzący nie łączy potem wątków, splatając to w większą całość, to tak to właśnie wygląda. Choćby Wolfgang tak robi w swoich kampaniach, więc nie ma tam poczucia, że łazi się bez celu z psem. Można tak poprowadzić sandboksa, jeśli się chce. Jednak na pewno nie będzie podziału na wstęp, rozwinięcie, zakończenie i spójnej formy da całej opowieści, bo to nienaturalne i obce w tym rodzaju rozrywki.

      Usuń
    3. I tutaj dochodzimy do sedna. Ja lubię taki podział i jest mi potrzebny, żebym uważał grę za odpowiednio poprowadzoną. Pomimo całej sympatii do sandboxa, nie spełnia moich oczekiwań.

      Łączenie wątków trochę się kłóci się z ideą pełnej wolności i nie ingerencji prowadzącego. Oczywiście, mówię o idei i teorii, bo jeśli służy lepszej zabawie, to na pohybel rozważaniom.

      Poważnie zastanowiłem się, czego chcę od sesji, od siebie, jak wyobrażam sobie że ma przebiegać i postanowiłem to zrealizować.

      Mogę być nazywany WoDziarzem, byłem nim, zanim zaczął się u nas boom na mrok. To nie są najmocniejsze słowa, jakie usłyszałem (nie są nawet najmocniejsze w tej dyskusji). ;)

      Usuń
    4. WoDziarz to nie obelga. Tak jak łączenie wątków w sandboksie to nie herezja. Przecież chodzi o grę, nie rekonstrukcję, do której zawsze byłem sceptycznie nastawiony.

      Ja już stałym nastrojom sesji, rozwinięciom i zakończeniom nie wierzę. Zbyt śmierdzi mi to railroadem i niewidzialnymi ścianami, które robią się tym mocniejsze, im bardziej prowadzący chce zrealizować pewną wizję gry. Szczytem jest dla mnie, gdy sami gracze zaczynają się wciskać na tory i grać tak, by wejść w wizję MG, a wyznacznikiem dobrego gracza ma być jak skutecznie tą wizję wyczuwa i ją realizuje.

      A jak nie wychodzi, to pojawia się frustracja i pas, który u nas zwykło sie nazywać 'wypaleniem'. IMO nie ma wypalenia, są tylko nabrzmiałe oczekiwania względem czegoś co jest hobby, a nie wyniosłą sztuką lub nauką moralną. Ale każdemu jego porno, może będziesz miał farta.

      Usuń
    5. Najwidoczniej mamy różne doświadczenia. Ostatnie sandboksy, które prowadziłem i pamiętam zamierały powoli z sesji na sesję. Gracze gubili wątki, rzucali się na kolejne, na siłę próbowali wszystko łączyć, nie wiedzieli, co robić. Sandbox wymaga graczy, którzy chcą prowadzić drużynę, czyli w sumie takiego Prowadzącego, który nie włada światem. Znów, jeśli ludziom to odpowiada, to super. Moim nie. Natomiast nie rozumiem jarlowego uwielbienia i zacietrzewienia. Sandbox nie jest wcale koronnym szczytem sposobu grania. To jedna z metod, która albo pasuje, albo nie. Swoją drogą, te wychwalane pod niebiosy moduły zawsze wyglądały mi na produkty: "skończyły nam się pomysły, to domyślcie sobie resztę". ;)

      Railroad... to mnie jest tak, że istnieje tylko railorad i sandbox. To nie jest tak, że jak coś nie jest sanndboksem to jest railroadem. Osobiście wolę silną linię fabularną, która przyciągnie graczy i skłoni ich do współuczestnictwa, choć jeśli nie połkną haczyka, nie będę zmuszał. Mam zbyt wiele pomysłów, żeby tłuc graczy w jedną fabułę - zaprezentuję im po prostu kolejny, i kolejny i kolejny, jeśli będzie trzeba.

      Usuń