środa, 19 maja 2010

Midnight Chronicles

Ostatnio udało mi się wreszcie obejrzeć Midnight Chronicles, film którego akcja rozgrywa się w świecie gry fabularnej spod szyldu Fantasy Flight Games. Okazał się on być ciekawym widowiskiem, które z jednej strony wciągnęło mnie, a z drugiej zaowocowało kilkoma "facepalmami".

Tytułem wstępu
Midnight to setting zaprojektowany do wykorzystania z zasadami D&D 3E i wydany przez Fantasy Flight Games, w Polsce ukazał się nakładem Galakty. Już na pierwszy rzut stanowi miła wariację na temat archetypu fantasy. Otóż po trzech długich wojnach zły bóg Izrador pokonał i zniewolił mieszkańców świata Eredane. Pod jego rządami żyją one, z wolna zapominając o chwalebnym dziedzictwie i jęcząc pod nieznośnym jarzmem Kościoła Cienia. Nieliczni buntownicy robią co w ich mocy, aby krzyżować plany Legatów, wyczekując spełnienia się przepowiedni o bohaterze, który ma doprowadzić do upadku złowrogiej tyranii.

Obraz
Cały film utrzymany jest w szarawej tonacji, ze stonowanymi kolorami, co ma odwzorować świat znajdujący się w Cieniu. Dekoracje są wykonane poprawnie, ale widać, że są dekoracjami. Najlepiej widoczne jest to w świątyni Izradora, która wygląda jak teatralne rekwizytorium, a nie jak faktyczne miejsce kultu. Z drugiej strony miasto sprawia inspirujące wrażenie, przywodząc na myśl Stary Świat. Pozostałe lokacje kręcone były w plenerze i wyszły bardzo ładnie. Rzecz ciekawa, charakterystyczna dla całego filmu, jest on niesamowicie spokojny. Nie uświadczymy w nim scen pogoni, bohaterowie chodzą, z rzadka biegając, nie zobaczymy też burzy, deszczu, czy wichru. Nie wiem, czy to specyfika świata pod rządami tyrana, czy kwestia warsztatu reżyserskiego Petersena, ale wszystko jest powolne i stonowane. Odczuć to można także przy rozmowach postaci, które bardziej prowadzą monologi, niż dyskutują, a nawet walczą. To jest zdecydowany minus filmu: sceny pojedynków, starć i bójek są w większości... lekko żenujące. Pozytywnie wybija się na tym tle tylko pojedynek z demonem w finale.

Efekty komputerowe stoją na przyzwoitym poziomie. Nie zachwycają, ale też nie powodują skrętu ze wstydu. Ich rola ogranicza się głównie do generowania krajobrazów i efektów czarów. Podczas gdy te pierwsze są całkiem udane i zgrabne, ładnie pokazując ów inny świat. Nieuniknione są porównania do Władcy Pierścieni (spotkałem się z opinią, że Midnight to coś jak Śródziemie, w którym to Sauron wygrał wojnę) i widać, że projektanci troszeczkę inspirowali się wyglądem Minas Morgul (wieża z płomieniem).

Pisałem o scenografii. Ta mi się podoba. Wreszcie zobaczyłem na własne oczy, jak wygląda niewielka mieścina w Starym Świecie: jak pnącza obrastają pruski mur, słoma na ulicach, studnia z cembrowiną na pustym rynku itp. Mankamentem jest to, o czym wspominałem wcześniej, widać, ze dekoracje to dekoracje, a nie "rzeczywiste" budynki. Cóż, to chyba kwestia budżetu.

Dźwięk
O muzyce wiele powiedzieć nie można, bo zbyt dużo jej nie ma. Ani nie przeszkadza, ani nie pomaga w oglądaniu filmu, czyli niejako spełnia swoją rolę.

Akcja
Fabuła Midnight Chronicles rozwija się w kilku wątkach, które niekiedy się ze sobą przeplatają. Mamy ambitnego Legata Maka Kilna, przywódcę buntowników, chciwą burmistrz, chłopaka ze wsi szukającego swej ukochanej oraz całkiem sporą czeredę postaci drugoplanowych. Legat przybywa do miasta Blackweir, aby zbadać sprawę niezmiernie długo przeciągającej się budowy Kościoła Cienia. Na miejscu okazuje się, że Buntownicy przeprowadzają ataki na karawany sług cienia, chciwa burmistrz intryguje, a tajemniczy Łowca organizuje opór przeciwko sługom Izradora. To zaledwie czubek góry lodowej, bowiem mentor Maka ukrywa pewien sekret, podobnie jak i sam Legat, rebelianci czekają na objawionego dowódcę.


Tempo akcji jest powolne, Petersen przeskakuje od epizodu do epizodu, statecznie prowadząc narrację. Film stanowi raczej pilota do serialu, zawiązując intrygę, co widać szczególnie w zakończeniu, które de facto stanowi klamrę spinającą część wątków i przekształcając je w nowa linię fabularną. Z jednej strony film nieomal usypia widza, ale z drugiej chce się oglądać dalej! To zaskakujące i niespodziewane połączenie. Choć tu i ówdzie widać, że jest to produkcja niezależna, niskobudżetowa i po trosze fanowska, to nie można odmówić jej uroku. Racja, w fabule mamy masę klisz, silnych nawiązań, potocznych umowności niepodzielnie związanych z fantasy, ale jest w niej coś, co sprawia, że przymknąłem na to oko i obejrzałem film do końca.

Podsumowanie
Powiedzmy sobie szczerze, nie jest Midnight Chronicles szczytowym osiągnięciem kinematografii fantasy. Daleko mu do rozmachu Władcy Pierścieni, przesłania Kronik Narnii, czy efektywnej brutalności Conana Barbarzyńcy. Film jest skierowany do fanów gry fabularnej. Jest hołdem dla tych, którzy wspierali Midnight i robią to nadal, nawet po skasowaniu linii wydawniczej. Ludzie z FFG zrobili ten film także dlatego, że chcieli się przy nim dobrze bawić. Wyszła produkcja z kategorii "od-razu-na-DVD", ale nie można mieć tego za złe. Film ma w sobie jakiś taki urok, który trudno opisać i wytłumaczyć. Na tel innych produkcji opartych na RPG prezentuje się całkiem udanie, zwłaszcza w porównaniu do wysokobudżetowego i potwornie kaszaniastego Dungeons & Dragons: The Movie.

Jeśli macie wolny wieczór i nie chcecie go spędzić obcując z wysoką sztuką filmową, a macie ochotę obejrzeć coś dla nerdów, geeków lub graczy RPG, spokojnie możecie sięgnąć po Midnight Chronicles.

3 komentarze:

  1. Muszę się zgodzić, film arcydziełem nie jest, choć zły też nie jest w zasadzie. Przydał by się dalszy ciąg. No i systemu szkoda, nie udało mi się ostatecznie w niego nigdy zagrać, ale wydawał się bardzo ciekawy. Może trzeba by się naprzykład pokusić o próbę przeniesienia go na zasady Savage Worlds ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Łukaszu o ile wiem, była próba przeniesienia Midnajta na SW, choć niepełna chyba

    http://savagepedia.wikispaces.com/Savage+Conversions

    OdpowiedzUsuń
  3. O, dzięki za linka. Przy okazji widzę, że jest też konwencja innego mojego "ulubionego" systemu czyli Iron Kingdoms.

    OdpowiedzUsuń