Uwielbiam mapy.
W zasadzie fascynowały mnie odkąd pamiętam. Uwielbiałem się w nie wpatrywać i wodzić palcem, udając że podróżuję.
Wyobrażałem sobie miejsca, ludzi, przygody. Z czasem wpadłem na pomysł, że można rysować własne i wydaje mi się, że zapełniłem kilka zeszytów mapami krain, które nigdy nie zaistniały. Były różne: od megakontynentów po archipelagi wysp. Większość z nich nie miała sensu bo góry ciągnęły się od mórz, rzeki wypływały z jezior, a granice wyimaginowanych państw przebiegały ot tak sobie. Niemniej rysowałem je i zaludniałem dziwnymi rasami, ludami o niespotykanych obyczajach oraz najróżniejszymi potworami.
Kolejnym etapem było tworzenie światów, wiar, państw i wszystkiego tego, co z kilku rysunków na kartce może utworzyć świat. Byłem world designerem, nie zdając sobie z tego sprawy.
W miarę starzenia się i dorastania zacząłem do tematu kreślenia map podchodzić bardziej racjonalnie: starałem się aby owe krainy były jak najbardziej rzeczywiste i realne, próbowałem nakładać je na sferę, zastanawiałem się nad klimatem, prądami morskimi, działalnością wulkaniczną czy florą i fauną. Układając granice państw zastanawiałem się nad czynnikami ekonomicznymi, politycznymi i etnicznymi.
Im dłużej bawiłem się w światostwórcę, tym bardziej uświadamiałem sobie, że niemożliwym jest stworzenie od podstaw realnego, racjonalnie wytłumaczalnego świata. Tak czy inaczej będzie on mieszaniną pozszywanych obok siebie kalek z naszej historii lub kompletnie nierealnym tworem, którego istnienie będzie tłumaczyć jedynie magia.
Tak naprawdę to w pełni jestem zadowolony tylko z dwóch map, jakie stworzyłem. Pierwszą (chronologicznie) była mapa do pierwszej kampanii w którą grałem. W zasadzie to o niej miała być ta notka. Za podstawę posłużyła nam mapa z Newsweeka, wizualizująca działania podczas pierwszej wojny w Iraku. Umówiliśmy się, że nazwy będziemy czytać jak w hebrajskim, czyli od prawej do lewej, a następnie zaludniliśmy ów świat potworami i miastami, tyranami, miastami i przygodami. Żadnemu z nas nie przyszło do głowy, że powinny to być realia jak z baśni 1001 nocy, bardziej był to zwyczajny setting low fantasy. Niemniej, do tej pory wspominam te kampanie z łezką w oku, a część z materiałów chyba gdzieś mam w domu.
Drugim udanym dziełem jest plan miasta, który przygotowałem podczas miejskiego etapu kampanii AD&D, jaka toczyła się w wymyślonym przez mnie światku. (Z niego samego jestem całkiem zadowolony, z mapy raczej nie.) Mając dość marudzenia i mędrkowania niektórych graczy, a także działając w pospiechu, przerysowałem mapę warszawskiej Starówki. Efekt był co najmniej zaskakujący. Miasto faktycznie było dość realne, nie miałem najmniejszych problemów z jego opisywaniem i wymyślaniem tych drobnych szczegółów, które tworzą klimat, a gracze mieli sporo ubawu, odkrywając "smaczki". Rzecz jasna domyślili się na podstawie czego stworzyłem jego plan (ba, ogłosiłem konkurs). Pomysł był o tyle trafny, że później Mandarak (tak się bowiem nazywało na początku) pojawiło się jako Warschauburg jeszcze w kampanii w Ravenlofcie oraz WFRP.
Obecnie prowadzę kampanię w D&D. Jak zwykle stworzyłem własna krainę startową (nie w zasadzie po cholerę mi settingi, i tak zwykle sam wymyślam wszystko od podstaw), tym razem poprzedziwszy nakreślenie mapy wyliczeniami (ileż to bohaterowie pokonują dziennie pieszo? a wozem?), rzutami pionowymi oraz obliczaniem powierzchni. Ba, wyliczyłem nawet, ile osób przypada na kilometr kwadratowy, zestawiając te dane z informacjami o Polsce średniowiecznej. Niemniej, sam się duszę na tej mapie. Ciągle coś bym zmieniał, poprawiał przesuwał. Nade wszystko, raz na jakiś czas nachodzi mnie, że jest ona totalnie nierealna. Powinienem był chyba przerysować mapę Szetlandów albo Islandii bez lodu...
Choć widzę pewne rozwiązanie: podaję graczom subiektywne informacje, nie dając wglądu w całokształt obszaru. Na razie wiedzą, że od Appleshade (rodzinna wieś, z jej mapy jestem zadowolony) do Tristor są dwa dni drogi pieszo, a do Caer Dunnahey (wyjątkowo brudnej i śmierdzącej mieściny z szarego, nierówno ciosanego kamienia) jakieś pięć. Jest i w klimacie, i ja mogę sobie tworzyć i nikt nie będzie miał dysonansu poznawczego.
Chyba każdego coś takiego prędzej czy później porywa. Dobrych kilka lat temu zachciało nam się zagrać kampanię w coś w stylu Birthrighta, więc zaczęliśmy wymyślać świat - każdy z trójki graczy wymyślił sobie państwo, a potem wspólnie z GMem "domyśliliśmy" resztę świata. Ponieważ ważną częścią grania głowami panującymi była ekonomia w skali makro, zaczęliśmy tygodniami wymyślać i obliczać ceny towarów i surowców, bilans handlu zagranicznego poszczególnych państw, giełdę, wydatki na inwestycje, PKB i.t.d. Nawet fajnie to wyszło, miało z grubsza sens, tylko tak zakręciliśmy się wokół tworzenia świata i liczenia wskaźników ekonomicznych, że nigdy w to nie zdążyliśmy zagrać...
OdpowiedzUsuńSam uwielbiam mapy, zarówno oglądać, jak i robić... przez chroniczny brak czasu nie jestem w stanie jednak poświęcać się temu tyle, ile bym chciał.
OdpowiedzUsuńDobra rzecz: http://cartographersguild.com - forum poświęcone kartografii zmyślonych krain, pełne tutoriali i wielu przydatnych "surowców". Mnóstwo delikwentów chętnie pomoże w kwestiach mapowych i graficznych.
Jeśli pojawia się w człowieku sympatia do map, to warto wziąć się za prawdziwą eksplorację terenów. Wymyślone krainy - kto wie, czy tak całkowicie wymyślone. Może kiedyś istniały, tylko z biegiem czasu zanikły?
OdpowiedzUsuń