Takie wakacyjne kampanie trwały chyba ze dwa lata. Któregoś razu jednak nie udało się spotkać, co zaowocowało potwornym dla mnie zawodem, ale jednocześnie zmobilizowało mnie do szukania czegoś w Warszawie. Otarłem się o Grotekę, a za sprawą "Magii i Miecza" o klub "Awanturnik" Artura Szyndlera na Ochocie, po to aby trafić na sesje na Politechnice Warszawskiej. Tam poznałem kilka osób, z którymi przyjaźnię się do dzisiaj, a w międzyczasie dotarłem do klubu "Twierdza" na Starówce, który od ponad dziesięciu lat jest moim growym domem.
Przez cały ten czas kształtowany był przez środowisko archetyp "kampanii". Chodzi o to, aby zebrać grupę ludzi, stworzyć pełnowymiarowe postacie i grać razem przez długi, długi okres czasu. Rozwój bohaterów poznawanie świata, wspólne wspomnienia, stały motyw przewodni, wspólnie snuta opowieść, miały tworzyć pewną całość. Pamiętam, jak zazdrościłem bardziej doświadczonym graczom, zaangażowanym w inne kampanie. Z jakim namaszczeniem słuchałem opowieści o tajemniczych systemach "Warhammer" czy "AD&D"! Nazwy takie jak Forgotten Realms czy Ravenloft wyzwalały istny potok własnych pomysłów. Kiedy usłyszałem o Al-Quadimie czy Dark Sunie, musiałem stworzyć coś własnego, opartego o te nazwy, ponieważ nie miałem jak zaspokoić własnej ciekawości poprzez lekturę podręczników. Byłem głodny wiedzy i grania.
Minęły lata. Nazwy straciły nimb tajemniczości, niektóre ze światów czy systemów znam od podszewki, nad "Warhammerem" nawet sam pracowałem jako tłumacz. Przez ten czas grałem w nieprzeliczoną liczbę przygód, byłem na setkach sesji. Niestety, takich prawdziwych kampanii nie było wiele. Zamkniętych całości w zasadzie ani jednej. Nie mogę powiedzieć: "zaczęliśmy na 1 poziomie, pokonaliśmy plemiona orków, potem wyruszyliśmy an króla gigantów, któremu służyły i na koniec pokonaliśmy niebieskiego smoka, kończąc jego rządy terroru. Zrobiłem 16 poziomów czarodzieja, jestem kimś w Sembii".
Kiedy myślę o kampaniach w jakie grałem, to przed oczyma stają mi Henio, Adrian, Damian i Jarecki:
- "Gwiezdne Wojny" Jasonem din' Altem, niestety Heniowi przestało się chcieć prowadzić, a przejmujący po nim pałeczkę Szary zdołał zrobić jedną sesję. Postać zawisła gdzieś w mroku.
- "Czterech Jeźdźców", Cremachem Dukkarem, super kampania dla złej drużyny, która skończyła się niestety niepotrzebną podróżą w przeszłość i ogólnym zniechęceniem graczy oraz DM i porzuceniem kampanii.
"Greyhawk" Adriana był niesamowitym oldschoolowym doświadczeniem, jednak w pewnym momencie większość drużyny zginęła, a ciąg dalszy nieomal zeszmacił wszystko to, co było fajne w oryginale.
Ostatnią kampanią w którą grałem tak naprawdę były "Gasnące Słońca" u Jareckiego. Po pierwsze udowodnił, że da się ten system poprowadzić, po drugie odpowiednio wymieszał walkę, zagadki i okazję do odtwarzani ról, z logicznymi przygodami i okazjami do kombinowania.
Rzecz jasna były inne kampanie: terencowe "zdziczałe adeki", kovalowe pomysły i wprowadzenia/pierwsze sesje, nie przechodzące w nic dalszego, różne dziwne pomysły Lucky'ego, krążki Kłysa itp...
Dużo tego, ale nic, co zaspokoiłoby archetyp.
Jako MG wspominam dobrze prowadzenie World of Darkness, to chyba były czasy mojej szczytowej formy, kampanię w AD&D (Smocze Wyspy, Ravenloft, Spelljammer, Forgotten Realms) tę musiałem skończyć ze względu na klimat kombinatorstwa mechanicznego w drużynie, czy moje przedostatnie dzieło "Nosgoth", które skończyło się przedwcześnie w wyniku pechowego starcia w podziemiach miasta.
Kilka razy byłem bliski, jednak zawsze coś stawało na przeszkodzie dokończenia kampanii. Śmierć postaci ("Nosgoth"), wygaśniecie mojego zapału (Agencja Detektywistyczna Ritzoff i wspólnicy w "Ravenlofice").
Ostatnio znowu chodzi za mną myśl o poprowadzeni kampanii. Jest kilka problemów, z którymi się borykam i o nich napiszę w drugiej części wpisu. Niemniej, myśl została zasiana i kiełkuje.
Oby nie zgasł mój zapał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz