W głębi duszy uważałem, że Ridley Scott nakręcił film dla mnie, zwłaszcza że światowa premiera miała miejsce w moje urodziny. Niestety, zasrane euro sprawiło, że musiałem czekać półtora miesiąca. Na szczęście igrzyska tłuszczy mamy za sobą i można było sprawdzić, czy sir Ridley Scott ma jeszcze dość geniuszu, aby zmierzyć się ze swoim dziełem.
UWAGA! Możliwe spojlery!
Dalej czytasz na własną odpowiedzialność!!
Misja Prometeusza
Akcja filmu zaczyna się w czasach, gdy Ziemia jest ukształtowana, ale pozbawiona życia. Aby zasiać na niej ziarno, jeden z Inżynierów poświęca się i wypija truciznę, która rozkłada jego ciało na cząsteczki DNA i rozpuszcza je w wodzie, dając początek ludzkości. Przyznam szczerze, że otwarcie filmu zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wizja pustej planety, nieskażonej, czystej i sterylnej ogromnie do mnie przemawia. Kiedy byłem mały, często słuchałem "Oxygene" Jeane Michele Jarra i właśnie tego typu wizje miałem przed oczyma, kiedy słuchałem tego genialnego albumu (swoją drogą, nadal mam go w odtwarzaczu). Inżynier kona w mekach, a statek jego pobratymców odlatuje. Swoją drogą, wygląda zupełnie inaczej, niż ten pokazany później, przypomina ogromny latający spodek, a nie "rogalik". Tymczasem my przenosimy się w czasie do roku 2089 kiedy to para naukowców odkrywa dziwny piktogram na Isle of Skye.
Kolejny przeskok w czasie i jesteśmy na pokładzie "Prometeusza". Statek znajduje się 3,27x10^17 kilometrów od Ziemi, w innej galaktyce. Pieczę nad jednostką podczas trwającego ponad dwa lata lotu ma David, android zaprojektowany przez Korporację. Obserwujemy go jak się uczy, ogląda ulubione filmy, je (po co?), a także podgląda sny swoich podopiecznych. To on wybudza ich z hibernacji, stanowi pomoc, opiekę i zapewnia towarzystwo.
Poznajmy też resztę załogi: nadzorującą misję Meredith Vickers (w tej roli rewelacyjna Charlize Theron), kapitana Janeka i jego dwóch pilotów, oraz naukowców, którzy mają brać udział w badaniach. Scena rozmowy z hologramem martwego już Petera Waylanda przypomniała mi objawienia w krypcie Seldona, gdzie kolejni burmistrzowie Terminusa dowiadywali się o nadchodzących kryzysach przewidzianych przez psychohistorię.
Dalej zaczyna się misja statku. Załoga odkrywa pozostałości po Inżynierach i zaczyna badać strukturę. David przypadkowo (czy aby na pewno, zaczyn myśleć widz), uruchamia urządzenia holograficzne, część ekspedycji postanawia się wycofać, inni prą do przodu. Znajdują pierwsze pozostałości po Inżynierach, dziwne wazy i zabierają na pokład artefakty. Nadchodzi burza i zaczynają się dziać coraz więcej niewyjaśnionych rzeczy. Tutaj wkraczamy wreszcie na teren, który był zapowiedziany, skoro "Prometeusz" miał być powiązany z "Obcym". Zaczyna się horror w realiach S-F. Bo oto badania prowadzą do przerażającego odkrycia, na dodatek potwierdzają, że jesteśmy potomkami Inżynierów. Okazuje się, że David wykonuje swoją własną misję i nie cofnie się przed niczym, aby ją dopełnić. Dwóch członków załogi ginie w okropnych okolicznościach, na pokładzie "Prometeusza" jest jeszcze jeden pasażer, a Inżynierowie wyginęli w gwałtownych i tajemniczych okolicznościach.
Na wierzch wypływają kolejne fakty, okazuje się że Meredith Vickers wcale nie kontroluje misji, tak jakby chciała, a potulny android jest niebezpiecznie samowolny. Przez chwilę zdaje się nawet, że słucha po prostu kogoś innego, gdyby nie fakt, że i jego kolejny pan nie kontroluje robota w takim stopniu, jak myśli. W miarę jak wychodzą na jaw kolejne "warstwy" tajemnicy, sytuacja robi się coraz bardziej pogmatwana. Co gorsza, kiedy nie wiadomo już komu ufać, okazuje się, że na pokład została przeniesiona tajemnicza choroba, jeden z zaginionych powraca, siejąc zniszczenie i śmierć, a misja "Prometeusza" jest zupełni inna, niż wszyscy przypuszczali.
Trup ściele się gęsto, stawka rośnie z każdą minutą, a my, widzowie, zaczynamy się zastanawiać, kiedy to szaleństwo się skończy i w jaki sposób. Tu widać, że scenariusz powstawał w XXI wieku. Czuć piętno seriali spod znaku "Lost", gdzie kolejne warstwy scenariusza odsłaniają nowe fakty, a te znane już stawiają w innym świetle. Kłopot jednak jest taki, że w takim gąszczu łatwo się zgubić i popełnić błąd. A nawet, jeśli go nie ma, trzeba umiejętnie prowadzić narrację, aby widz nie zadawał sobie pytań. Dla przykładu, wiek skamielin Inżynierów oceni się na dwa tysiące lat. Mapy na których odnaleziono piktogram z mapą układu i "zaproszeniem" w większości pochodzą z czasów przed naszą erą, ale co do dwóch można mieć wątpliwości. Niestety, temat jest potraktowany po macoszemu i zastanawiam się, czy scenarzyści popełnili błąd, czy nie?
Akcja Prometeusza usłana jest zwrotami akcji i naprawdę nieprzewidzianymi zwrotami akcji. Jest w niej sporo uśmieszków do widza ("wygląda jakby coś rozerwało go od środka") czy naprawdę mocnych scen (operacja dr. Shaw, atak "wężowatej ślicznotki"). Bardzo podobali mi się Inżynierowie i ich projekt. Scott poszedł dobrą ścieżką i przemyślał ich design, konsultując język z naukowcami.
Przez cały film porównanie do "Obcego" jest nieuniknione. Raz że to jedno uniwersum, dwa że pewne sceny nasuwają to skojarzenie. Czy to będzie próba miotacza ognia, czy scena kiedy Elizabeth zabiera zapas tlenu z kapsuły ratunkowej (Ripley z kolei magazynowała butle wewnątrz), dość powiedzieć, że porównanie musi nastąpić. Ale o tym za chwilę...
Puste, obce krajobrazy
Oprawa wizualna robi wrażenie. Czy są to puste krajobrazy, tytaniczne, majestatycznej planety, czy mapa gwiezdna Inżynierów, stanowią ucztę dla oczu. Ogromnie cieszy powrót Gigera, który nadał statkowi obcych ów charakterystyczny wygląd, który tak fascynował w "Obcym". Szczególnie fascynująca jest Głowa, nie wiem, czy zwróciliście uwagę na drut kolczasty w oczodołach? Nawet jeśli nie zrobiliście tego świadomie, to gdzieś tam przekaz pozostaje: to nie jest miejsce, gdzie dba się o ludzi, o ciepło, miękkość czy komfort.
Efekty specjalne stoją na wysokim poziomie, choć nie są tak rewolucyjne, jak w przypadku "Obcego". Niemniej wizualnie film jest ucztą dla zmysłów: od pięknych krajobrazów, po straszliwą graficznie scenie w której "wężowaty obcy" miażdży rękę naukowca i wdziera się do jego ciała przez usta. Równie mocne są sceny chorób, jakie przemieniają członków ekspedycji, czy operacji doktor Shaw. Przyznaję szczerze, że miałem ochotę odwrócić wzrok, a tę ostatnią obejrzałem chyba tylko przez skojarzenie z pewnym programem komediowym.
Pod katem wizualizacji filmowi należy się piątka (ale bez plusa, bo przepuszczono kilka małych kiksów).
W kosmosie nikt nie usłyszy twego krzyku
To chyba drugi, najlepszy slogan, jaki widziałem. Pierwszy należy do "Aliens versus Predator". Oprawa dźwiękowa "Prometeusza" jest bardzo dobra. Po pierwsze aktorzy świetnie grają głosami: słychać strach, desperację i załamanie, ale także ciepło i radość. Kapitan Janek mówi z kapitańską charyzmą, panna Vickers jest zimna jak lądolód na Grenlandii.
Bardzo spodobała mi się muzyka, którą skomponował Mark Stretnfeld. Wstyd przyznać, ale to dopiero pierwszy jego album, jaki słyszałem. Z tego co twierdzi internet, Marc i Ridley Scott regularnie ze sobą współpracują, a kompozytor jest wychowankiem Hansa Zimmera. To dobrze o nim świadczy, być może mamy do czynienia z kolejną wschodzącą gwiazdą na scenie muzyki filmowej. Główny motyw filmu (szczególnie dobrze słyszalny w utworach "Going In" o raz "Too Close") jest niepokojący, fascynujący i za każdym razem mam ochotę odtworzyć go ponownie. Ścieżka doskonale wkomponowuje się w film, ale jednocześnie nadaje do słuchania bez kontekstu, co szczególnie dobrze o niej świadczy. Na mojej prywatnej liście za ten rok plasuje się jak na razie na pierwszym miejscu soundtracków.
David
Ostatnio mam szczęście do filmów, gdzie aktorzy z dalszego planu kradną film gwieździe. Tak było za sprawą "Avengers" i Lokiego, podobnie jest z "Prometeuszem". Głowna rolę gra Noomi Rapace, a fabuła kręci się dookoła postaci dr Elizabeth Shaw. Jesi Charlize Theron świetnie gra zimną korpodronę w postaci Meredith Vikcers, to film należy do Michaela Fassenbenderra w roli Davida.
Ash był groźny w swej bezwzględności, Bishop nieludzki za sprawą dokładności i opanowania. David jest przerażający. Cały czas spokojny i nieludzko opanowany, grzeczny, układny, a jednocześnie metodycznie realizujący swoje zadania. Każdy z bohaterów jest pewien, że go kontroluje: najpierw załoga, gdy dowiaduje się, że jest on robotem, potem panna Vickers która stoi ponad wszystkimi, aż wreszcie osiemnasty, tajemniczy pasażer "Prometeusza". Każdy z nich się myli i powstaje pytanie, czy przypadkiem dr Shaw także nie popełnia tego błędu. Bo David może być androidem, ale zastanawiam się, czy nie jest w pełni przebudzoną, samoświadomą sztuczną inteligencją. Bardzo makiaweliczną, pozbawioną skrupułów, moralności i dylematów, inteligencją. Jeśli wziąć pod uwagę androidy z serii obcego i replikantów z "Blade Runnera" (zawsze uważałem, że to jedno uniwersum), David plasuje się na szczycie fascynujących i przerażających robotów. Aż chciało się mieć pod ręką Deckarda
Michael Fassbender tworzy doskonałą kreację i "kradnie" dla siebie cały film, przyćmiewając innych aktorów.
Prometeusz, a Obcy
Docieramy do pytania: jakim filmem jest "Prometeusz" i jak się ma do "Obcego - Ósmego Pasażera Nostromo"?
"Prometeusz" to porządne kino, dobry horror i niezłe S-F. Akcja wciąga, kilka razy łapałem się na tym, że spięty czekałem, co się za chwilę stanie. Historia jest wiarygodna, pomimo kilku drobnych błędów, można w nią uwierzyć. Być może mój kołek niewiary jest mocniejszy lub wiedza mała, ale nie miałem problemu z zanurzeniem się w fabule. Dobrze się bawiłem, kilka razy zostałem zaskoczony, parę przewidziałem akcję, dzięki czemu mogłem się poczuć mądry i wspaniały. Nie uważam czasu jaki poświęciłem na wyprawę do kina za stracony, podobnie jak nie mam wrażenie, że wyrzuciłem w błoto pieniądze, które wydałem na bilet.
Porównując film do "Obcego", stawiamy bardzo wysoko poprzeczkę przed "Prometeuszem". Na pewno nie jest to film tak rewelacyjny i rewolucyjny. Przychodzi mu się zmierzyć z legendą, która obrosła mitem i szlachetną patyną lat. Co więcej, oglądamy go mądrzejsi o arcydzieło, jakim był "Obcy". Bardzo dobrze, że nie jest to bezpośredni prequel: "Obcy Zero", a film, który opowiada o czymś podobny, lecz nie dokładnie tym samym. Jeśli chcemy ustawić te dwa filmy w przeciwległych narożnikach, dajmy "Prometeuszowi" czas na okrzepnięcie. To trochę inny film, o innych rzeczach i nakręcony dla innej publiczności. Moim zdaniem udany eksperyment, nie tyle przewyższający poprzednika, co nie ustępujący mu jakością.
Ogólnie: film mi się podobał i nie zaznałem zawodu. Warto było czekać na premierę w kinie, dobrze się bawiłem i jestem zadowolony.
Thanks for late birthay gift, Mr. Scott!
Zawodu może też nie doznałem, ale jak dla mnie średniak za sprawą scenariusza, który początkowo obiecuje coś innego, a daje zwyczajną sieczkę. Napięcia niestety nie czułem, bo za wiele podobnych filmów oglądałem. Czekałem za to na wyjaśnienie problemu Inżynierów, na kontakt z nimi. Na pewno na coś więcej niż "Obudziliśmy Inżyniera, a on zaczął ryczeć i bić nas po buziach".
OdpowiedzUsuńFaktycznie Fassbender mistrzowski, ale też i rolę miał wyrazistą. Mi się jeszcze podobał Idris Elba jako Janek (czy tylko mi się kojarzył z sierżantem Apone?)Fajną postać zagrał też Marshall-Green (Charlie Holloway) - pełen odwagi, ale i szlachetności. Świetnie wypadła Theron. Niestety Rapace dość blado.
Sprawa, która mocno drażniła. Zachowanie załogi. Briefing po lądowaniu na planecie, nie przekonuje mnie to. Zachowanie tajemnicy? Błagam, można to było osiągnąć bez takich działań.
EKsplorowanie podziemi. Dwóch panów samowolnie się oddala po znalezieniu trupa obcego. Mało tego, pozostali wychodzą po nich i dopiero po chwili dowiadują się, że ich kumple nie wrócili. Wtopa na całego. JAkaś dyscyplina? Czyli jak? Odlączyli się i wrócili na piechotę? Nie wzięliby żadnego pojazdu? Ewentualnie ich koledzy nie zaczęliby myśleć, że coś jest nie tak, skoro wszystkie pojazdy są przed piramidą? A co z komunikacją radiową? PRzecież z "Prometeuszem" utrzymywali nawet wizualną.
Kapitan statku idzie przelecieć panią korp i zostawiają sprzęt bez nadzoru? Oczywiście wtedy muszą zginąć ich kumple w piramidzie. Mało tego. Dzień później jadą ich szukać w piramidzie i nie sprawdzają nagrań z kamer, które przesyłane były na statek? Mam uwierzyć, że takich nagrań się nie robiło?
Pani naukowiec nie chce, by ochroniarz przy pierwszym zejściu brał broń, bo to misja ratunkowa. Kurcze, a jakieś procedury? Działanie w nieznanym środowisku? Nie wierzę w takie jaja.
Sporo jest takich wpadek. Te powyższe, to tylko przykłady. Niestety mocno rzutowały na mój odbiór filmu.
Co do nawiązań do "Obcego" - podobały mi się mrugnięcia okiem do widza. Nie tylko ów strzał z flamera, ale to jak David bierze śluz w dwa palce ze ściany i rozwiera ja (wygląda jak paszczęka ksenomorfa w miniaturze :))
Za obraz wielki plus. Faktycznie oddziaływał na wyobraźnię. Natomiast 3D do dupy.Niestety w moim mieście pokazuję tylko wersję trójwymiarową.
I jeszcze raz o scenariuszu. Nawet kupiłbym bajkę w stylu Danikena, bo lubię takie klimaty, ale tutaj jakby scenarzyści przestraszyli się konsekwencji. Początkowo obiecują kino na miarę "Odysei" - scena z Inżynierem poświęcającym się, by stworzyć życie na Ziemi to jak prolog w filmie Kubricka z małpami i monolitem - by po jakimś czasie uciec w horror i ekranową makabreskę. Dla mnie to obniżenie rangi fabuły. Do teraz czuję, że scenarzyści po prostu nie mieli ciekawej propozycji na kontakt z Inżynierami. Na jakiś przekaz z ich strony, toteż zrobili z ostatniego żyjącego w piramidzie obcego mocarnego villaina.
By było śmieszniej. Na koniec główna bohaterka leci z głową robota wyjaśnić tajemnicę pochodzenia rasy ludzkiej. Nagle scenarzyści przypomnieli sobie założenia filmu z początku i zostawiają nas w niepewności. Z mojego punktu widzenia nie jest to ten typ wieloznacznego zakończenia, w którym faktycznie widać boską rękę twórcy filmowego (chociażby ostatnia scena z "Incepcji"), ale wyraz niekompetencji.
Pardon za double post, ale zapomniałem napisać o wątpliwości z wiekiem znalezionego trupa. To akurat dla mnie logiczne. Wszystkie mapy znalezione przez badaczy na Ziemi są sprzed naszej ery (można się zastanawiać co najwyżej w przypadku Majów, bo pokazane reliefy egipskie, babilońskie czy sumeryjskie są dużo starsze). Trup obcego może mieć 2000 lat, bowiem w tym czasie Inżynierowie podjęli decyzję, by zlikwidować swój eksperyment.
OdpowiedzUsuńZgodzę się zupełnie ze smartfoxem. Lata minęły i o ile przekierowany transportowiec z niedoświadczoną w pierwszym kontakcie załogą ma szansę się bronić o tyle wyprawa Prometeusza oblewa na poziomie "science" w fiction. Jeśli mamy dobrze rozumieć inżynierowie przybyli jakieś 3.5 mld lat temu na Ziemię i zasiali ją życiem?
OdpowiedzUsuń