Darken zaproponował bardzo fajny temat. W ogóle, od trzech edycji Karnawału Blogowego trafiają się ciekawe myśli przewodnie, przezywam jakiś renesans. Cztery lata temu rozpocząłem coś, co miało być "Ultimate Campaign", od zera do bohatera, od pierwszych poziomów do epickich. Wiele takich gier zaczynaliśmy, żadnej nie dokończyliśmy. I choć tym razem dopatrzyliśmy do levelów -nastych, kampanii w Forgotten Realms przyświecało coś jeszcze...
Najdziwniejsze jednak było to, jak ów eksperyment wymknął się spod kontroli...
Rok 2008 to mój powrót do czynnego RPG. Przytłoczony pracą i walką o zarobek, rozproszony przez gry planszowe, i bitewne, straciłem kontakt z hobby. Ale za sprawą grona przyjaciół postanowiłem spróbować powrotu do "starych, fajnych czasów", kiedy przemierzaliśmy do Greyhawka, to Ravenloft, czy Zapomniane Krainy.
Trzecia edycja D&D minęła mnie jakoś bokiem. Kiedy szara rzeczywistość odciągała mnie od grania, podręczniki do niej dopiero pojawiały się na rynku, kiedy zaczynałem prowadzić To Epic and Beyond! na horyzoncie majaczyła już czwarta edycja. Postanowiłem jednak sprawdzić, czy "trójka" się do czegoś nadaje? O co tyle szumu? Pierwsze sesje były zabawne: my, starzy adekowcy, uczyliśmy się gry na nowo, odkrywaliśmy mechanikę, badaliśmy nieznany teren. Szybko się okazało, że do grania potrzebne są kolejne dodatki, zasady z lekka dziurawe i przydałoby się sięgnąć po edycję 3,5. Zanim to zrobiliśmy, pojawił się Pathfinder w wersji beta. Tutaj z kolei było więcej zalet, możliwości, sama podstawka dawała tyle dróg rozwoju, że człowiek nie wiedział co wybrać.
Czar szybko prysł pod nawałą zasad, wyjątków, modyfikatorów itp. Dociągnęliśmy kampanię do końca, choć bywało bardzo trudno. Mechanika zgrzytała, wertowanie podręcznika trwało, system uniemożliwiał fajne, filmowe akcje. Na wysokich poziomach gra się rozjechała kompletnie...
Wtedy zdałem sobie sprawę z pewnego smutnego faktu. Pozwoliłem marketingowcom i głównemu nurtowi namieszać mi w głowie. Druga edycja poszła w kąt jako przestarzała, o sztucznych założeniach, niefajna i niemodna. Porzuciłem dobrą przyjaciółkę, idąc na lep młodszej czy bardziej trendy.
W pewnym momencie chwyciłem się za głowę i spytałem: "Co ja robię?". Miałem tylko sprawdzić te edycję, a nie w całości na nią przechodzić. W imię czego się tak męczę? Po co borykam z systemem którego nie znam, nie lubię, nie chcę prowadzić bo mi nie odpowiada?
Rok 2012 oznaczał powrót. Do spółki z moimi "adekowcami" wróciłem do do AD&D 2E. To były ledwie cztery spotkania, ale za to jakie! Czytaliście być może relacje z ElfQuesta, wiecie, jak dobrze się bawiliśmy. Losowe tworzenie bohaterów sprawiło, że gra przybrała kompletnie inny obrót, niż zakładałem (kto by się spodziewał elfiego commando?). Prosta mechanika nie sprawiała kłopotów, śmigaliśmy po niej już po kilku godzinach ("save'y, strona 101!"). Wprowadzanie zmian i modyfikacji? Bez trudu, w locie, bez obaw o balans gry. Same zalety, liczę, że jeszcze kiedyś wrócę do tej kampanii i do AD&D jako gry.
Wczorajsze gry dziś mają się dobrze. Trzeba tylko wrzucić na luz, odetchnąć i pozbyć z głowy szumu marketingowców. Po co człowiekowi nowa edycja karcianych molochów jak WFRP 3 czy Star Wars: Edge of the Empire, jeśli d6 nadal jest najbardziej bohaterska, a pierwsze wydanie Warhammera nadal ma najlepszy klimat ze wszystkich edycji? Daleko jest gloryfikacji tego co dawne, choć jako historyk mam pewien sentyment do przeszłości. Powstaje wiele fajnych gier ale nie powtarzajcie mojego błędu: nie zapominajcie o korzeniach. A jeśli na chwilę od nich odejdziecie, wróćcie. Warto, pewne gry są jak wino, z wiekiem coraz lepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz