Wczoraj obejrzałem nową ekranizacje przygód koronnego bohatera, który wyszedł spod pióra mojego ulubione autora. Bez dwóch zdań był to film, na który czekałem przez cały rok i który był dla mnie wydarzeniem większym, niż zakończenie sagi Harry'ego Pottera. Przeszedłem długą drogę, od początkowych obaw spowodowanych skrótem scenariusza, przez wątpliwości co do aktora po nadzieję wywołana fotosami i pewną euforie po obejrzeniu trailerów. Praca w firmie mediowej zaowocowała dwiema czteroosobowymi wejściówkami na pokaz przedpremierowy. Wczoraj przyszło mi skonfrontować się z nowym Conanem i o tym słów kilka niżej.
Fabuła
Conan Barbarzyńca 3D zapowiadany był jako "w pewnym sensie remake" filmu z Arnoldem Schwarzeneggerem. Fabuła pierwszego filmu została przerobiona, uaktualniona, zmieniona. Nie wywoływało to u mnie optymizmu, jako ortodoksyjny fan twórczości Roberta Howarda oczekiwałem wiernej adaptacji, a nie kolejnych prób conanizacji. Zwłaszcza, że przeróbka przeróbki była już ogromnym obejściem oryginału. Nowa wersja to nie ekranizacja "Two-gun Boba", to wymysł własny oparty na jego twórczości. Bez owijania w bawełne: dostajemy generyczna historię o szlachetnym, walecznym, choć dzikim, wojowniku, który mści się za śmierć swojego ojca i wymordowanie rodzinnej wsi. Na przeciwko jest zły czarnoksiężnik, jego wszeteczna córka oraz plan zniewolenia całej ludzkości. Gdyby nie nazwy rodem z Hyborii, film można by spokojnie osadzić w carterowskiej Lemurii, czy na swojskiej przaśnej słowiańszczyźnie. To podstawowy zarzut, film nie miał howardowskiego nastroju. Z drugiej strony trzeba zaznaczyć pewien szacunek dla oryginału: pojawia się narrator, podobny do tego, który we wstępach do polskich tłumaczeń opowiadań relacjonował, co się działo z Conanem. Szkoda tylko, że znika w połowie filmu bez śladu. Tu i ówdzie widać nawiązania do twórczości Hoawarda: a to pojawia się wspomnienie o Wieży Słonia i klejnocie Yogga, przyjaciel Conana i dowódca pirackiego statku nazywa się Artus itp. Gdzie indziej otrzymujemy kilka nazw ze świata, choć w kilku przypadkach bez sensu, chyba tylko dlatego, aby miały fajnie brzmieć. No bo po co mniszka miałaby uciekać do Hyrkanii, nie lepiej do Turanu?
Największym problemem filmu jest to, że fabuła okazuje się niespójna i nad wyraz poskracana. Wrogowie pojawiają się znikąd i bez sensu (atak z łodzi), podróż zaznaczona jest dwiema przebitkami Conana biegnącego po skałach.
Na tym tle nie wybija się specjalnie gra aktorska. Jason Momoa dobrze gra zakapiora: młodego, porywczego pewniaka, który wierzy, że każdego pokona i wyjdzie cało z każdej opresji. Stephen Lang jako "czarnoksiężnik-którego-imienia-nie- zapamiętałem" jest sztampowy aż do bólu. Prawdę mówiąc jego postać i jego córki są nudne jak flaki z olejem. Odrobinę ożywia je przeszłość tej dwójki i kazirodcze zapędy wiedźmy, ale nie jest to kierunek, w którym chciałbym szła fabuła.
Ogólnie mówiąc, niestety film nie odstaje fabularnie od holywoodzkiej papki, jaką ostatnio się nam serwuje, choć jest mniej wygładzony, niż inne produkcje.
Obraz
Plastycznie film jest na dobrym poziomie. Generalnie to klasa "starcia Tytanów" czy "Księcia Persji": renderowane krajobrazy co prawda nie zapierają tchu w piersiach, ale to dlatego, że już wiele takich widziałem. Niestety, choć obraz jest na przyzwoitym poziomie, to nie zachwyca niczym szczególnym. Tak naprawdę, to każdą z lokacji gdzieś już widziałem: a to "Piraci z Karaibów", a to wspomniany "Książę Persji", "Indiana jones" itp. Generalnie, podczas oglądania wręcz przychodziły mi do głowy tytuły filmów, bardzo zbliżonych do tego, co widziałem na ekranie.
Na osobna ocenę zasługuje Jason Momoa. Z początku obawiałem się go w roli Conana. Hawajczyk jako proto-Celta: nie ma ani niebieskich oczu, ani czarnych prostych włosów. Na szczęście scenarzysta ładnie wyszedł z dylematu: to co widzimy na ekranie to barachański etap jego życia, kiedy Conan łupił i palił na wybrzeżu. W przeciwieństwie do Austriackiego Dębu, można o nim powiedzieć, że jest gibki jak pantera, niebezpiecznie szybki i zwinny jak kot. Na muskulaturę nie można narzekać, włosy na klacie też ma, a kiedy koleżance z pracy opowiedziałem, że w scenie erotycznej widać na tyle dużo, na ile PG pozwala, zaświeciły się jej oczy. Generalnie, Jason pasuje do roli i dobrze ją odgrywa, to jeden z mocnych punktów filmu.
3D
Jest. Nie wiadomo po co, ale jest. Męczy oczy przy szybkich, bliskich scenach, których w filmie jest bardzo dużo. Generalnie, wolałbym pokaz w dwóch wymiarach, zwłaszcza, że złudzenie przestrzeni wiele nie daje. No i takie 3D z okularami, to w kinie "Oka" widziałem jakieś dwadzieścia lat temu.
Dźwięk i muzyka
Niestety, wiele o nich powiedzieć nie można, oprócz tego, że są. Muzyka nie przeszkadza, ale nie zapada w ucho. Nie sądzę, aby stała się takim monumentem, jak ścieżka Basila Poledourisa, ale na jej ocenę przyjdzie czas, gdy zostanie wydany score. Dość powiedzieć, że dobrze wpisuje się w film, współgra ze scenami i nie przeszkadza.
Czas na ocenę
Conan Barbarzyńca to porządne kino przygodowe. Jest wiele akcji, sporo ładnych scen krajobrazowych, ciekawe walki, kilka akcentów komediowych, cięte dialogi. Bohater odstaje od picusiowatych wampirów czy nastoletnich czarodziejów, mam nadzieję, że wykatapultuje Momoę w górę tak, jak zrobił to z Gubernatorem, czy Conan z więźniem. Dla fanów postaci Conana film będzie miłym powrotem na dalekie rubieże Ery Hyboryjskiej, ale wydaje mi się, że pozostawi niedosyt. Za mało howardowskiego nastroju, pomimo drobnych uśmieszków w stronę czytaczy. Może powinniśmy mieć nadzieję na drugą część? Scenariusz Jasona Momoi już jest.
Nie bawiłem się źle, ale nie wyszedłem też zadowolony. W skali od jeden do pięć, daję trzy.
Co ja bym zrobił?
Kolega w rozmowie zapytał mnie, co ja bym zrobił, gdyby to ode mnie zależało nakręcenie Conana. Wziąłbym na tapetę "Zęby Gwahlura", które idealnie nadają się na dwugodzinny film. Jest w nim akcja i walka, tajemnicze zagrożenie, wrogie frakcje, a jeśli nakręcić flashbacki, to bez trudu materiału starczyłoby na porządny film kinowy. I zatrudniłbym Momoę.
Nie czytam, nie czytam, nie czytam.
OdpowiedzUsuńCholera, przeczytałem :).
Jutro idę, to się zobaczy.
Dla mnie jako dla nie hardkorowego Conanisty, to był zły film. Zgodzę się, że Jason Momoa grał Conana dobrze. Ale fabuła filmu była cienka, miałka a niektóre przejścia fabularne (np. porwanie głównej bohaterki) zupełnie bezsensowne. Film był sztucznie przedłużany ciągnącymi się w nieskończoność scenami walk, w których przeciwnicy z nagła teleportowali się na scenę by dać się zaciukać.
OdpowiedzUsuńGłówny Zły i jego córka jak, recenzent napisał, durni i straszliwie sztampowi. Ja bym mu dał 2/5 i zasugerował zmianę reżysera na Uwe Bolla - może by to pomogło filmowi
"Zęby Gwalhura"? "Zęby Gwalhura"?!? "GODZINA SMOKA", NA CROMA!!!
OdpowiedzUsuń@ EO: "Godzina Smoka" mogłaby być spoko, gdyby grał w niej Austriacki Dąb, bo jest w odpowiednim wieku. Aczkolwiek wolałbym najpierw filmy o przygodowych losach Conana, a dopiero później, jako zwieńczenie, Godzinę Smoka.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie to takie narzekanie na film, o którym wiadomo było że będzie hollywódzki do bólu. Według mnie książki Howarda w ogóle nie nadają się do ekranizacji bo poza walką i opisami gibkosci Conana nic w nich nie ma. Na tym polega urok barbarzyńcy. Jedyna książka o Conanie nadająca się na hollywódki film to tom napisany przez Wagnera, którego akcja dzieje się w Argos albo Zingarze, już nie pamiętam.
OdpowiedzUsuńAkurat tom Wagnera zebrał słabe recenzje, z którymi zresztą się zgadzam.Mimo wszystko jak ekranizować, to oryginał, w którym wbrew pozorom jest więcej niż walka i opisy gibkości.
OdpowiedzUsuńPopieram powyższe wypowiedzi, jedynie Pan Momoa ratował film przed całkowitą klapą. Na wieczór planuję seans wersji z Terminatorem.
OdpowiedzUsuńNie zgodzę się z tym że wrogowie się wteleportowywali. SPOILER
OdpowiedzUsuńŁodzią wysłani zostali siepacze "złego czarodzieja którego imienia nikt nie pamięta" byli przy wraz z nim gdy Conan był młody. Trochę jednak za szybko ginęli. Scenarzysta wyraźnie miał zamysł by Conan wyłuskiwał ich z tłumu i po jednym eliminował odkrywając miejsce przebywania "złego czarodzieja..." i pewnie tak by było ale film musiałby by być dłuższy o jakies 45 minut. Dlatego też dwóch boss`ków musiało polec na łodzi...
Swoją drogą piracka krypa była fajna, bez scenograficznych przeginek, szkoda tylko że wszystko w srodku miała z balsy. Film nie ma kategorii PG a 18... krew sie leje strumieniami...
Dzięki za opis wrażeń.
OdpowiedzUsuńPiszesz, że film nie pachnie Howardem. W takim razie - do jakich filmów sword&sorcery można go porównać?
Z nowszych produkcji to "Prince of Persia", "Clash of Titans". Ze starszych... cóż trudno coś polecić. No i to nie S&S.
OdpowiedzUsuńNie oglądałem, ale zaciekawiłeś mnie. Dlaczego to nie jest s&s?
OdpowiedzUsuńMiałem na myśli filmy, które wymieniałem.
OdpowiedzUsuńjest bardziej przygodowy w typie współczesnego kina, stąd ogląda się jak piratów, czy księcia persji. Do tego typowy wątek romantyczny jak ze szreka.. film nie jest zły, czuć klimat s&s, ale nie jest tak surowy jak film sprzed 20 lat. I fakt Momo in plus. Przez totalne drewno nie dało się oglądać Arniego...
OdpowiedzUsuńPoprzez kolejne wykańczanie bossów, miałem wrażenie oglądania ekranizacji platformowej gry komputerowej.
OdpowiedzUsuńDobijały mnie nazwy: Acheront?! Fikcyjne miasta np. to miasto złodziei (dlaczego nie wykorzystano oryginalnych?)
Podobnie jak autor recenzji nie umiałem zrozumieć dlaczego mniszka miała się wybrać do Hyrkanii?! Nie miało to sensu.
Wiadomym było, że film był zaadresowany dla fanów twórczości Howarda, brakowało w nim smaczków i mrugnięć do widza. Brakowało hyboryjskiego nastroju :/
Muzyka kompletnie mnie nie porwała, niczym szczególnym się nie wyróżniała.
Jedynie Momoa zaskakująco dobrze wypadł.
Jak dla mnie ocena 3/5.
Szkoda, bo czekałem na na ten film z utęsknieniem.
Balgator.