[Poniżej zamieszczam fabularyzowany raport z sesji w Savage Worlds: Conan, którą prowadziłem w Wielkanocny poniedziałek. Sesja wynikła dość niespodziewanie, udział w niej wzięła drużyna, której skład był dla mnie niespodzianką, ale pomimo odrobinę zbyt śmiechowej atmosfery bawiłem się świetnie. Było wściekle, brawurowo i jak najbardziej w duchu twórczości REH-a.Po sesji ledwie byłem w stanie mówić (to chyba immanentna cecha prowadzenia SW), gracze byli zadowoleni i pytali, czy będziemy kontynuować. A więc było chyba dobrze?! Być może przygodę opublikuję później w formacie pdf.]
Wężowe płomienie w Timbukal
(oryginalnie jako "Wężowe płomienie wśród nocy" - Pulp Stories! # 16, kwiecień 2010)
Przepuściwszy fortunę na wino, ladacznice, uciechy stołu i ciała, członkowie Szkarłatnego Sprzysiężenia najęli się na służbę u stygijskiego księcia Asofisa. Magnat ów miał ambicje królewskie i zebrawszy pokaźną armię najemników wzniecił rebelię przeciwko kapłanom Seta, którzy niepodzielnie władali Stygią.
Mimo początkowych sukcesów, buntownicy zostali rozgromieni w bitwie pod Luksorem. Asofis dostał się do niewoli, gdzie zmarł w potwornych męczarniach, a jego armia poszła w rozsypkę.
Mając odciętą drogę ucieczki na północ, członkowie Szkarłatnego Sprzysiężenia przebili się do Kush, a stamtąd do Darfaru, gdzie wstąpili na służbę u samozwańczego księcia Unguriusa. Ów Nemedyjczyk wykroił sobie udzielne władztwo pośród czarnych i rządził jako samodzielny król.
Spokój nie trwał jednak długo. Czarni, podjudzeni przez kapłanów Yoga podnieśli bunt i dzięki zdradzie pokonali armię Unguriusa. Książę schronił się z resztkami swej najemnej gwardii za murami swej stolicy Timbukal, gdzie wyczekiwał odsieczy generała Gwarungi, jedynego z wasali, którzy pozostali mu wierni...
1. Czarni przełamują mur
Nastała noc. Bębny warczały w dżungli, a Czarni wyli wokół ognisk, gotując się do ostatecznego szturmu. Przerażeni, spoceni i nadludzko zmęczeni obrońcy spoglądali na bramę w ponurym wyczekiwaniu. Oblegający pojęli lekcję płynącą z wrzątku, rozgrzanej smoły i drabin odpychanych od murów i przestali się na nie wspinać. Zamiast tego skonstruowali prowizoryczny dach i okryli nim taran, wyrzezany z pnia najstarszej i najgrubszej palmy, jaką byli w stanie powalić.
Brama ponownie zachwiała się pod jego uderzeniem i popędzani rozkazami Xara ludzie pośpieszyli, aby ją podeprzeć, ale było już zbyt późno. Drewniane odrzwia pękły z trzaskiem, sypiąc dookoła drzazgami, a potem runęły z jękiem wyginanych zawiasów. Grube jak ramię podrostka, twarde jak kamień, grzmotnęły o ziemię z potwornym hukiem, który przytłumił przeraźliwy wrzask miażdżonych obrońców.
Żaden ze zgromadzonych na dziedzińcu wojaków nie miał czasu, aby zastanawiać się nad straszliwym losem kamratów, bowiem, chwilę później do wnętrza zamku wlała się czarna fala dzikusów, rozszalałych barbarzyńców o spiłowanych zębach, którzy wymachiwali maczugami, dźgali oszczepami, siali zniszczenie, pożogę i śmierć.
Wojownicy Szkarłatnego Sprzysiężenia spotkali ich po środku podwórca, tnąc mieczami trzcinowe tarcze, siekąc toporami nagie, hebanowe ciała, ale byli zbyt nieliczni, aby powstrzymać nacierającą hordę maniaków. Z wolna, jeden po drugim padali zatłuczeni pałami, maczugami, a nawet zwierzęcymi udźcami. Xar, Ikas i Arakses bronili się rozpaczliwie. Zaciekłość ich ciosów, dzikość cięć sprawiły, że Czarni którzy ich napadli, zostali powaleni, a reszta dzikusów krążyła dookoła, niczym głodne szakale. Byli to najgorsi degeneraci ze wszystkich, kanibale kultu Yoga, nietoperza zamieszkującego Pustkowia. Kwestią czasu było, kiedy podejmą atak na nowo i cała trójka zdawała sobie sprawę, że ich godziny sa policzone.
Zgiełk walki został przerwany przez wrzask dochodzący z przestworzy. Był on nieludzki i pradawny, niósł ze sobą grozę eonów przebrzmiałych już dawno, kiedy człowiek po raz pierwszy spoglądał na światło odległych gwiazd. Jak jeden mąż, dzicy i obrońcy spojrzeli ku niebu. Na tle ogromnego, srebrzystego Księżyca dostrzegli złowrogi kształt. Mimo iż był wysoko, przesłaniał połowę jaśniejącego miesiąca, miał kształt owalu o rozczapierzonych, nietoperzych skrzydłach . Bestia owa lub demon, albo i sam Yog, wydała ze swych trzewi kolejny wrzask, zatoczyła krąg dokoła zamku i poszybowała ku wulkanowi, górującemu nad Timbukal, znikając w końcu z oczu przerażonych i zadziwionych ludzi.
Czarni z Darfuru to lud przesądny i jak wszyscy barbarzyńcy, bojaźliwy wobec działania sił diabelskich, dlatego też z jękiem na ustach rzucili się do ucieczki, porzucając zabitych towarzyszy, rannych kamratów i zdobyty podwórzec. Szkarłatni Sprzysiężeni pognali za nimi w pogoń, niepomni okrzyków aquilończyka, który podejrzewał zdradę, podstęp, najwdzięczniej w świecie pułapkę. Część z obrońców, ci którzy myśleli trzeźwo, nawet w ogniu bitwy, jęła podnosić wrota i sztauować je na dawnym miejscu. Arakses krążył po pobojowisku, dobijając rannych Czarnych i wyrzynając im serca, a tymczasem Xar udał się do kasztelu, złożyć meldunek księciu Ungriusowi.
W ich rodzinnych stronach budynek uznano by za lichy i godny co najwyżej książęcej trzody. W sali na parterze kuli się niewolnicy i nałożnice. Posławszy młodego, nagiego dzieciaka na piętr, Xar zażądał odeń wina i zawiadomienia, że chce rozmawiać z księciem. Miast jednego i drugiego, usłyszał jedynie krzyk grozy.
Tygrysim skokiem znalazł się na półpiętrze i po chwili dołączyli doń stygijczyk i stary żeglarz z Argos.Do komnaty w której zamieszkiwali najemnicy prowadził ślad krwi. Ostrożnie otworzywszy drzwi, ciężkie, drewniane i obijane stalowymi pasami, Xar przekonał się, że w środku leżą zwłoki człeka. Martwy odziany był w kolczugę i bogate szaty i choć leżał na twarzy, znać było, że to książę Ungurius. Zbliżywszy się ostrożnie, Iksas pochylił się nad trupem, chcąc ściągnąć z zesztywniałych palców drogocenne pierścienie.
Nagle, niespodziewanie jak atak kobry ukrytej pośród zarośli, książę chwycił go za rękę i kurczowo zacisnął palce na jego nadgarstku.Oblicze Unguriusa było sine i nabrzmiałe, w jego oczach tliło się szaleństwo.
- Na Mitrę! - wycharczał. - Co za ból! Płomienie szarpią me trzewia i palą żywym ogniem! Moje godziny są policzone i sczeznę niebawem! Słuchaj mnie, najmito... Aje... Aje oszalał. Ten stygijsku kundel postanowił przebudzić boga z wulkanu. Onegdaj zamieszkiwał go lud wyznawców płomienia, ale tych wytrzebili Czarni! Próbowałem go potrzymać, ale pokąsał mnie swymi wężami i ich jad toczy me ciało! Porwał Yasmeenę, kiedym chciał ją posiąść. głupiec ze mnie! Potrzebuje jej do przebudzenia boga, musi mu poświecić ofiarę z człowieka! Trza mu przeszkodzić. Uleciał w noc, an swym koszmarnym wierzchowcu, ale jego sługi idą przez dżunglę. Zabijcie go i pomścijcie mnie... - Jego głos przeszedł w rzężenie, oblicze poczerniało, a napuchnięty język wysunął z ust, jak gruby, lśniący wąż.
Trójka najmitów postanowiła działać. Stygijczyk zawezwał chłopca do pokoju i poderżnął mu gardło, uciszając jedynego świadka. Xar zeszedł na dół i poinformował pozostałych najemników o stanie rzeczy. Jasnym było, iż gdy wieść o śmierci Unguriusa się rozniesie, Czarni zwrócą się przeciwko dawnym sprzymierzeńcom. Stąd Szkarłatni Sprzymierzeńcy postanowili przebić się na wolność, a tymczasem Xar, Arkases i stary Ikas opuścili się wzdłuż zamkowego muru i chyłkiem ruszyli przez las w kierunku wulkanu. Żegnał ich szczęk oręża, okrzyki rannych i odgłosy bitwy...
2. Nawiedzone bagna
Puszcza była cicha i ciemna, a jednak pełna życia i niebezpieczeństw, czających się w mroku. Odgłosy bitwy szybko ucichły, nie mogąc przebić się przez gęstwinę i tylko śpiew nocnych ptaków, okrzyki małp, szum drzew oraz bzyczenie, cykanie i trele owadów docierały do uszu trójki białych najemników, którzy przemierzali leśne ostępy. Wkrótce czujny słuch Araksesa wyłowił coś jeszcze: wrzaski zwierzęce, a jednak ludzkie zarazem, mrożące krew w żyłach swą dzikością. Gdzieś zza zielono-granatowej kurtyny zarośli dochodził blask. Stygijczyk podkradł się w tamtą stronę i ostrożnie wyjrzał zza krzewów. Przed nim znajdowała się polana leśna, szeroka może na osiem metrów, nie więcej, po środku której tliło się niewielkie ognisko. dookoła niego siedziało w kuci sześciu czarnych. Byli nadzy, a ich hebanowe ciała lśniły w blasku płomieni. Wyglądali niczym diabły, a to za sprawą dziwnych koafiur z błota, patyków i pozlepianych, kręconych włosów. Za ozdoby służyły im kości, zęby, pokurczone główki dzieci. W blasku ognia stygijczyk dostrzegł zęby spiłowane na ostro i pojął, że oto widzi przed sobą wyznawców Yoga, Nietoperza-Wampira, pana Pustych Przestrzeni, odprawiających ceremonię pożerania księżyca. Pomiędzy kanibalami dostrzegł też ich ofiarę, białego człowieka, który wył i zawodził, wijąc się w potwornych konwulsjach.
Reszta kamratów dołączyła do stygijczyka, z przerażeniem i odrazą obserwując, jak jednym ciosem kamiennego dłuta czarny łamie kość piszczelową ofiary, to był Fyrdwynn, jasnowłosy zwiadowca z Brythuy, członek Szkarłatnego Sprzysiężenia, ukręca potem nogę i odrywa od ciała, a potem wraz z towarzyszami zaczyna ją pożerać. Przepełnieni odrazą i wściekłością, najemnicy wypadli z krzaków i zaatakowali Czarnych. Walka była krótka i zażarta, zaskoczeni kanibale nie byli w stanie stawić oporu trzem najemnikom i wkrótce padli, zarżnięci jak świnie.
- Czarne psy! - wysapał Fyrdwynn, którym wstrząsała drżączka i przedśmiertne konwulsje. - Podkradli się jak duchy i mnie zgłuszyli. Niech ich piekło pochłonie! Połamali mi obydwie nogi, urwali i na moich oczach je zeżarli! - Oczy jasnowłosego brythuańczyka zachodziły mgłą, ale znalazł jeszcze dość sił, aby wyszeptać ostatnie słowa: - Słuchajcie mnie! Niosłem wieść dla księcia, wy musicie ją teraz przekazać! Gwarunga zdradził! Obwołał się królem i czeka, waruje jak szakal, aby rozerwać gardło temu, kto zwycięsko wyjdzie z tej wojny! Nie czekajcie na odsiecz, ratujcie się, póki to możliwe!
Wypowiedziawszy te słowa skonał.
Wbiwszy sześć czarnych łbów na pale dookoła ciała zwiadowcy, trójka ruszyła dalej. Nad ranem kamraci dotarli na brzeg rozlewiska, które dalej przechodziło w bagno, zdradliwe i śmiertelnie niebezpieczne. Legendy mówiły, że zamieszkują je duchy i trupojady, które wzbudzały strach nawet w yogowych kanibalach. Ufając wiedzy i doświadczeniu Ikasa, obalili pień drzewa i poczęli na nim płynąć, wypatrując to zdradliwych płycizn czy kęp złowrogiego, purpurowego lotosu. We mgle i ciszy, przerywanej jedynie pluskiem prowizorycznych wioseł, podążali przez moczary, za towarzyszy mając jedynie trupy unoszące się na powierzchni, powykręcane drzewa i smród bagien. Dzień cały minął na takiej podróży w oparach, opale i swądzie zgnilizny. W pewnej chwili minęli wyspę, która zdawała się być miejscem dogodnym do odpoczynku, jednak włochate, niewyraźne kształty we mgle, które zdawały się być po równi zwierzęce i ludzie, odstraszyły towarzyszy od próby rozbicia obozowiska.
Zmęczenie, głód i wyczerpanie, trujące wyziewy bagienne dały o sobie w końcu znać. Stary argosańczyk słaniał się na nogach, mamrotał coś pod nosem, wróciwszy myślami do czasów, kiedy walczył w Kabujy i cierpiał niewysłowione męki. Nie pomogło cucenie, żeglarz co chwila odpływał w delirium i tylko pomoc towarzyszy sprawiła, że był w stanie podążać dalej.
3. Bóg z wulkanu
Zapadł zmierzch i trójka wędrowców dotarła wreszcie do podnóża wulkanu. Nad nimi ziała łuna ognia, a ziemię przechodziło drżenie. Głośne pomruki rozgniewanej ziemi, deszcz rozgrzanego popiołu i swąd siarki były niezawodnym znakiem, że ogniste trzewia góry się gotowały, wzniecone zaklęciami Aje.Na szczyt prowadziła wąska ścieżka, która choć dawała oparcie dla stóp, to w żadnym stopniu nie zapewniała bezpiecznej wspinaczki. Wiedząc, że czasu jest mało, a sytuacja ponagla, trójka najemników nie zamierzała szukać łatwiejszej drogi i ruszyła w górę. Prowadził Xar, za nim podążał Arakses, a na końcu słaniał się Ikas. Gdy byli w połowie drogi, dostrzegli na tle nocnego nieba złowrogi kształt, sunący przez przestworza,a potem opadający ku nim z ogromną prędkością. Nietoperzy wierzchowiec Aje zaatakował z furią, próbując porwać w szpony osłabionego Ikasa. Wywiązała się walka, rozwścieczony Xar wskoczył na potwora, ciął i dźgał na oślep, aż w końcu bestia runęła w dół zbocza. W ostatniej chwili wojownik zeskoczył na półkę skalną zręcznie niczym kot, ocaliwszy się od niechybnej zguby.
Trójka dotarła w końcu na szczyt wulkanu. Przed nimi, w ogromnej niecce pieklił się i kipiał płomienisty żywioł. Lawa i magma, rozgrzane do czerwoności, strzelające płomieniami i rozjudzone zaklęciami Aje formowały niewyraźne kształty, które w bluźnierczy i wyuzdany sposób przypominały ludzkie członki. Na skalnej równinie stał Aje, wykrzykując zaklęcia i słowa mocy stare, kiedy człowiek po raz pierwszy spoglądał na gwiazdy i dziwował się ich istnieniu.
Przed nim, na skalnym ołtarzu leżała Yasmeena. Jej tunika była podarta, a ręce i nogi skrepowane powrozami. Znać było, że stygijski czarnoksiężnik nie obchodził się z nią w dworski sposób, a traktował jak niewolnicę, dziewkę która służyć miała jednemu celowi. Za ich plecami stało dwóch sługów czarnoksiężnika: Isuf i Naab, którzy byli dusicielami świątynnymi w Iranistanie, nim najęli się na służbę u Aje.Widząc intruzów, rozprostowali mocarne ramiona, które spletli na tłustych brzuchach i jak dwie góry mięśni zaatakowali Xara i Ikasa. W tym czasie stygijczycy stanęli naprzeciwko siebie. Ich zaklęcia się splotły, niczym węże w śmiercionośnych godach i koniec końców obydwaj sięgnęli po noże. Aje zyskiwał od razu przewagę, Xar powalił w końcu Naaba i rzucił się na pomoc Ikasowi, który był miażdżon w przeraźliwych objęciach Isufa. Ugodzony nożem Aje ukazał swe prawdziwe, przerażające i nieludzkie oblicze. Maska z ludzkiej skóry pękła, rozstępując się na boki i z rozdartego otworu, który niegdyś był ustami, wypełzła głowa kobry. Ten, który podawał się za stygijskiego kapłana Seta, okazał się być jego potomkiem! Jednym z ludzi-wężów, którzy władali parnymi dżunglami południa, nim oceany zalały ziemie Valusii, Commori i Atlantydy. Sącząc jad i przekleństwa, Aje zaatakował raz jeszcze i zwarł się w śmiertelnym starciu. Iksos leżał na ziemi, próbując odzyskać siły. Dusiciele już dawno padli martwi, a Xar i Arakses ostatkiem sił odpierali ataki węża w ludzkiej skórze. Zbierając siły i wykrzykując przekleństwa, które bogów przyprawiłyby o rumieńce, Xar zadał w końcu ostateczny cios i rozpłatał wężowy czerep jak drwal rozszczepia polana. Czarnoksiężnik legł w końcu martwy, jak martwa była potęga rasy, która go wydała na świat.
Xar rzucił się ku ołtarzowi ją ciąć powrozy, krepujące Yasmeenę. Zdołał w końcu przeciąć jeden, potem drugi i następne. Pomógł dziewczynie uciec, bowiem górowało nad nimi zagrożenie, z jakim nie mieli szans się mierzyć.
Jednak to nie był koniec. Za plecami walczących narastała bez przerwy fala lawy, która przybrała w końcu kształt podobny do ludzkiego, ale płynny i zmienny i zaryczała głosem, jakim krzyczą skały, gdy miażdżą je ścierające się płyty kontynentalne. Bóg z wulkanu, uśpiony od wieków i przebudzony obietnicą delikatnego, ludzkiego ciała, krwawej ofiary jakiej nie zaznał od wieków, sięgnął ku swemu ołtarzowi i przekonał się, że został oszukany. Jego wściekłość nie znała granic, podobnie jak głód szarpiący trzewia. Ryk lawy był ogłuszający, a fala gorąca omdlewająca.
Czwórka najemników ze Szkarłatnego Sprzysiężenia obserwowała, jak ten potworny gejzer wystrzelił w górę, a potem padł w dół, jak płomienny deszcz, paląc skały, las, bagniska, a potem sięgając szerokim nurtem ku Timbukal, grzebiąc jego obnrońców i oprawców w rozgrzanym grobowcu rodem z trzewi ziemi...
Zza ekranu Mistrza Gry
- Bohaterowie i gracze:
- Filip - Lurantos Xar, aquiloński bastard, wygnany z kraju, którego życiowym celem jest opisanie znanych i nieznanych krain Hyborii.
- Jacek - Ikas Statopulos, argosańczyk, weteran kompanii najemniczej, zdziesiątkowanej w walkach w Kambujy.
- Rajmund - Arakses, stygijski zaklinacz, wyznawca Seta i człek pozbawiony skrupułów i litości.
- Książę Ungurius, nemedyjski awanturnik i samozwańczy książę Timbukal.
- Aje, Stygijczyk, doradca księcia Unguriusa i kapłan Seta.
- Isuf, dusiciel świątynny z Iranistanu, wielki, umięśniony jak olbrzym eunuch o łysej czaszce i wytatuowanej twarzy.
- Naaab, dusiciel świątynny z Iranistanu, tłusty i ogromny jak góra eunuch o długiej, zmierzwionej brodzie.
- Yasmeena, najemniczka Szkarłatnego Sprzysiężenia, o której mówi się, że przynosi szczęście w bitwie.
- Fyrdwynn, tropiciel z Brythuy.
- Generał Gwarunga, sprzymierzeniec księcia Unguriusa.
- Przygodę w całości przygotowałem w specjalnym zeszycie (notatnik jaki Aster przysyła wraz z rachunkiem, obłożyłem w czarną krepinę, wynotowałem statystki, cytaty, opisy, narysowałem mapę).
- Ścieżka dźwiękowa: Bal Sagoth - Atlantis Ascendant, Basil Pelodouris - Conan the Barbarian, Game Soundtrack Conan - the Dark Axe, James Horner - Apocalypto, Vangelis - Alexander (Bagoas' Dance), Game Soundtrack- Black Moon Chronicles (Main titles).
- Bardzo chciałbym podziękować Smartfoxowi za inspirującą rozmowę na gadu-gadu
- Savage Hyboria z początku wydawała się być udana konwersją, jednak nie wytrzymuje konfrontacji z praktyką. W porównaniu do konwersji wykonanej na potrzeby True20 jest mizerna i należałoby zrobić własną.
- Mechanika Savage Worlds o raz drugi sprawiła się znakomicie. Zasady jazdy próbnej wystarczyły zarówno do poprowadzenia fantasy, jak i przygody rozgrywanej współcześnie. w tym pierwszym przypadku, a dokładniej Ery Hybrojskiej, wymagałyby rzecz jasna zmian: Przewag, Zawad, a nade wszystko magii.
Ilustracja pochodzi z podręcznika GURPS: Conan
O jasny gwint! Po poprawieniu stylistyki i terowek, pocieciu zdan na krotsze ogolnym wygladzeniu powstanie niezle pulpowe opowiadanko!
OdpowiedzUsuńI o to chodzi, Gonzo :). Pulpowo, więc conanowsko. Zazdroszczę Paladynie, a moich zasług tam niewiele :). Scenariusz jak spod pióra REHa, ale spieprzyłeś jedno. GDZIE GIGANTYCZNY WĄŻ Z PALĄCYM SKÓRĘ JADEM?! :D Wężolud to nie wszystko :).
OdpowiedzUsuńMimo to klimatycznie :)
i co ja bym dał w następnych przygodach? Węże do kwadratu? :-D
OdpowiedzUsuń