Witajcie w Nowym Roku! Mam nadzieję że przetrwaliście zabawę sylwestrową w jednym kawałku, powoli budzicie się z szaleństw minionej nocy i zdajecie sprawę, że Wielkie Koło zatoczyło pełny obrót. Zanim wychyniecie na zatoczone ulice Sigil, może zauważycie że na Zwoju ze Skelos pojawiło się kilka nowych zdań. Otrzepcie papirus z kurzu i otrzyjcie sen, poniżej kilka postanowień czy życzeń na Nowy Rok.
Zeszły rok był dla mnie tyleż trudny, co przyniósł ogromne zmiany. Dotknęły one także erpegową część mojego życia, w poważnym stopniu wpływając na granie, prowadzenie czy blogowanie. WAŻNE SPRAWY nie kończą się wraz z kartkami kalendarza, dlatego będą odciskały piętno na hobby i w tym roku (i oby tak dalej!).
Distant Suns. Traveller. Jak pisałem w kilku poprzednich postach, Traveller jest czymś nowym w moim życiu gracza. Dotychczas bardzo rzadko opuszczałem światy TSR, pozostając wierny fantasy. Ale SF i przyszłościówki zawsze były mi bliskie, prawdę mówiąc chętniej czytam literaturę spod znaku kosmosu, niż magii i miecza. Stąd ogromnie ucieszyła mnie okazja, aby poprowadzić Travellera. Nasza kampania/sandbox rozwijała się bardzo, ale to bardzo powoli. WAŻNE SPRAWY, skonfliktowane terminy, praca i kilka innych czynników sprawiły, że zagraliśmy raptem cztery pełnoprawne sesje. Rzutem na taśmę udało się w niedzielę rozegrać pierwszą część przygody, jaką miałem pomyślaną na okoliczność końca kalendarza Majów. Ale zapał i chęci są, liczę więc, że w tym roku Travellera będę prowadził częściej i poznam system lepiej, niż do tej pory. Szanse są na to spore, bo i pomysłów mam dużo i gracze są chętni do kontynuowania przygód załogi "Insolence". Co więcej, mam jeszcze jeden ciekawy pomysł, może uda się go zrealizować. Rzecz jasna w grę wchodzą sesje tylko przez internet, moja obecna sytuacja nie pozwala mi na kilkugodzinny wypad poza dom. Tak czy inaczej, chciałbym aby rok 2013 stał pod znakiem SF, a prowadzenie Travellera to jeden z elementów tej układanki tematycznej.
(A)D&D. Mój ukochany system i domowe siedlisko może w tym roku zejść na odrobinę dalszy plan. Jako że kierunek zmian w D&D Next na razie kompletnie mi nie odpowiada, postanowiłem kultywować "adedeki" w dwóch formach: marzy mi się powrót do doliny Nentir wraz z moim elfim komando, ale nie wiem, na ile to będzie możliwe. Sytuacja życiowa zmienia się z każdym dniem i pojawiają sprawy, które spychają RPG na boczny tor. Niemniej, pamiętając jak wspaniale się bawiłem, będę nieśmiało sondował możliwość odpalenia kampanii na nowo.
Ścieżka druga to granie w czwartą edycję. Wbrew pozorom system ten całkiem dobrze sprawdza się przez internet, zwłaszcza, jeśli wykorzystać możliwości dawane przez odpowiednie programy czy serwis Roll20.net. Po cichu liczę, że na wiosnę uda mi się odwiedzić dolinę Nentir i sprawdzić, co też dzieje się w okolicach Harkenwold, bowiem dochodzą stamtąd niewesołe nowiny. Chciałbym aby była to mini-kampania która pokaże wszystkie zalety czwartej edycji, pozwoli zarówno "grać w grę" jak i odgrywać postacie. Chciałbym uzyskać w niej ten sam "klimat", jaki królował w czasach, kiedy wraz z ekipą klubową "łupaliśmy w adedeki".
Masque of the Red Death. Pomysł ten przechodzi z roku na rok i nie udaje się go zrealizować. W głowie mam czteroczęściową kampanię rozciągającą się od Powstania Styczniowego po Pierwszą Wojnę Światową. Chciałbym w niej przedstawić dziewiętnastowieczną Warszawę, Sankt Petersburg i Anglię, uzyskać klimat rodem z "Drakuli", opowiadań sir Artura Conan Doyla czy filmów pokroju "From Hell" czy bardziej nawet "The Prestige". Teoretycznie mam kilku zainteresowanych, pytanie czy ich i mój entuzjazm nie osłabnie. Pozostaje też kwestia systemu, waham się pomiędzy oryginalną mechaniką (zmodyfikowane AD&D) a FATE. Na chwilę obecną minimalnie skłaniam się ku tej pierwszej opcji z dwóch powodów: rezygnacja z AD&D spowoduje, że będę musiał wyrzucić jeden z aktów cyklu, zaś FATE chciałbym zostawić sobie na inną okazję (o czym zaraz poniżej).
Dresden Files. Cykl urban-fantasy Jim Butchera zdobył moje serce i stałem się jego fanem, choć jeśli chodzi o lekturę, jestem bardzo do tyłu (czytam szósty tom na czternaście). Kłopot polega na tym, że siły mam na jeden tom na jakiś czas, a cykl przebiega o tyle dziwnie, że kończę "porzucony", na fali zachwytu wgryzam się w kolejny, docieram do połowy i odkładam na bok. Podobnie jest z grą, która choć jest jedną z najlepiej napisanych jakie czytałem, to jednak stawia mi zdecydowany opór. Nie jestem zapaleńcem FATE więc może stąd trudności, niemniej, chciałbym poprowadzić kilka sesji w nadnaturalnej Warszawie. Być może opierając się na materiale wypracowanym przez kampanię o której pisałem powyżej (i to argument za poprowadzeniem MotRD na zasadach FATE).
Poza graniem jest jeszcze kilka spraw, które chciałbym opisać.
Blog. Ciche założenie było następujące: staram się pisać dwie notki tygodniowo. Jedna z nich ma być jakiś tekst merytoryczno-krytyczny: udział w Karnawale Blogowym, recenzja, relacja itp., drugą raport z grania. Niestety, nie udało mi się utrzymać tego cyklu i nie oszukujmy się, w tym roku także nie doskoczę do tego standardu. Wpisy będą się pojawiały raczej nieregularnie za co z góry przepraszam, licząc że czytelnicy nadal będą mnie odwiedzać, czytać i co dla mnie ważne, komentować.
Dziennikarstwo. W zeszłym roku zacząłem pisać dla Rebel timesa, a w swej serdeczności współpracę z grami-fabularnymi.pl zaproponował mi Sethariel. Nie ukrywam, że te dwie inicjatywy odciągają mnie po trosze od bloga, ale cóż... każdy chce się rozwijać, ja także. Być może blogowanie zyskało poważny status w oczach mediów czy odbiorców, ale tkwi we mnie przekonanie, że to trochę grafomańskie wylewanie żalów. Stąd też moje "parcie na szkło", czy może raczej chęć udowodnienia sobie, że nie jestem wielką rybą w małym stawie i chęć sprawdzenia się w "świecie większych, silnikowych samochodów" jak śpiewali Jethro Tull.
Infinity. Po kilku latach rozbratu z grami figurkowymi stwierdziłem, że wargamerzy dzielą się na dwa rodzaje: aktywnych i tych którzy mają chwilową przerwę. Jako że latające katedry, miliardowe armie i demony w pancerzach mi się przejadły, a polityka ich wydawcy nie specjalnie mi się podoba, postanowiłem poszukać czegoś innego. Moje ukochane AT-43 leży i nie kwiczy, bo system jest martwy jak nonweapon proficiences. Poza tym, modele Rakhama były już pomalowane. Trafiłem jednak na Infinity, które zainteresowało mnie systemem, światem (wreszcie jakiś SF!) i urzekło ślicznymi figurkami. Moja obecna sytuacja nie specjalnie pozwala mi na dłuższe wyjścia z domu, stąd przynajmniej mogę sobie pomalować ludziki.
Konsola. Na zakończenie, dział "gier z prądem". Zeszły rok upłynął mi pod znakiem uniwersum Mass Effect, a z mojego tempa grania wynika, że i znaczna część tego upłynie mi jako komandor Shepard. Przyjąłem zasadę, że gram tylko na oryginałach i w jedną grę na raz. Nie wkładam do czytnika kolejnej, dopóki nie skończę poprzedniej (najlepiej zdobywając wszystkie trofea, odkrywając każdy sekret i kończąc każdą poboczną misję). Kiedyś zasada ta była ostrzejsza: nie kupowałem gry, dopóki nie ukończyłem poprzedniej, ale kilka ciekawych i tanich ofert ją zweryfikowało. Na półce czeka więc na mnie Dragon Age: The Beginning, L.A Noire, oraz Brutal Legend, a do kolekcji chciałbym dołączyć jeszcze kilka tytułów: drugą część Dragon Age, Skyrima czy Neverwinter. Pod tym względem mam więc w co grać, oj mam...
No dobrze. Tyle erpegowych planów na przyszły rok, sporo ich, miejmy nadzieję, że uda się zrealizować większość. Jeszcze raz najlepsze życzenia i do przeczytania!
Dresden Files, gra jak gra ale książki naprawdę fajne.
OdpowiedzUsuńMasque of the Red Death - z chęcią poczytam o tym więcej, planuję poprowadzić halloweenową sesję w tym klimacie. Może w tym roku się uda (w zeszłym był moduł Ravenloft, w sumie trzeba by tą sesję dokończyć...)
OdpowiedzUsuń