Wśród moich znajomych rok 2020 miał być rokiem Cyberpunka. Planowali antologię sesji, taką uwerturę przed grą komputerową. Ja zamierzałem wrócić do gier, w które grałem te 30 lat temu, kiedy zetknąłem się z RPG pierwszy raz: RuneQuesta, Oka Yrrhedesa i AD&D...
Wiecie jak rozbawić Boga? Opowiedzcie mu swoje plany.
COVID-19 wszystkim nam sporo namieszał, pół biedy jeśli tylko wymusił zmianę planów, ale niektórych złożył ciężką chorobą. Trzeba też przyznać, że zmienił to, jak wygląda nasze hobby. Oto rok 2020 moim okiem.
Bal na "Titanicu"
Dawno tyle nie grałem w RPG, co teraz. Nawet na studiach nie poświęcałem grom tyle czasu, a i tak ograniczam się, nie korzystając ze wszystkich okazji. Skoro zostaliśmy zamknięci w domach, przerzuciliśmy się na granie przez sieć. Nie miałem z nim problemu, nie widziałem w nim upośledzonej wersji hobby czy zła koniecznego. Dla mnie granie przez internet było inną wersją RPG do której trzeba było podejść w odpowiedni sposób i z otwartą głową. W przeciwieństwie do innych Prowadzących w moim kręgu, nie prowadzę zwyczajnej sesji tyle, że przez sieć, a zamieniłem metodą układania przygód i ich realizacji. Dostosowałem się do nowych realiów i nieskromnie powiem, że opinie graczy utwierdzają mnie w słuszności tego podejścia.
Jako gracz nadal grałem w WFRP 4, to jedna z kampanii, które z reala przeniosły się do Internetu. Niby toczy się tak, jak poprzednio, ale z czasem widać było, że to co sprawdzało się kiedyś, niekoniecznie działa teraz.
Podobnie jest w przypadku orientalnego Birthrighta, który opierał się na bogatych opisach, odgrywaniu postaci i interakcjach wewnątrz drużyny. Przenosiny do sieci pokazały, jak bardzo różni się jeden sposób gry od drugiego.
Zacząłem grać w Descent to Avernus, tym razem z założenia kampanię on-line, gotowy moduł na roll20.net i DndBeyond. Tu dynamika jest zupełnie inna, ponieważ nie byliśmy obciążeni dziedzictwem "prawdziwego grania". Szybka, sprawna i lekka, czwartkowa kampania jest dla mnie oznaką, że nadchodzi weekend.
Oprócz tego załapałem się na kilka sesji Delty Green, niestety nadal nie potrafię zrozumieć fenomenu tej gry. Dla mnie to zwykłe Cthulhu, tyle że agentami. Zupełnie nie pojmuję, dlaczego na ten system posypało się tyle laurów, pochwał i słów uznania. Udało mi się zagrać w jednostrzał 4 edycji WFRP. Sama przygoda może nie była tym, czego się spodziewałem, ale MG pokazał świetne opanowanie mechaniki, która mnie jawi się jako skomplikowana plątanina wielu zasad, dla niego zaś była jak otwarta księga.
Jako prowadzący też miałem sporo roboty. Pendragon niestety kuleje, w połowie roku zdałem sobie sprawę, że po pierwsze nie mam na niego więcej pomysłów niż to, co sobie założyłem, a z drugiej strony było to zbyt mało, żeby uniknąć "dedeków w innych szatach". I choć zwykle słucham moich graczy, to nie przekonują mnie, żeby nie szukać czegoś bardziej niezwykłego. Kampania na razie pozostaje w zawieszeniu, ale się nie poddaję.
Poprowadziłem drugi akt Masque of the Red Death w carskiej Warszawie. Przy okazji tej kampanii usłyszałem wiele miłych słów, a entuzjazm graczy dotyczący trzeciego aktu mówi mi, że tu wywiązałem się z obietnic. Kampania nadal jest na etapie budowania pewnych wątków, które wrócą później, ale mam wrażenie, że jest czymś najbardziej moim i wyjątkowym spośród ostatnich moich projektów. Skoro mowa o tych klimatach, to pozwoliłem sobie na drobny skok w bok w postaci Call of Cthulhu na plantacji niewolników. "Antebellum" pokazało mi, że da się poprowadzić "klimaty" przez internet i zbudować nastrój grozy.
Największym zaskoczeniem dla mnie była kampania w D&D, którą osadziłem w dolinie Nentir. Początkowo miała to być jedna przygoda na kilka luźnych spotkań, a wyewoluowała w stronę "kampanii jaka się trafia raz na 10 lat". To regularne, cotygodniowe sesje w niedzielę, które początkujących poszukiwaczy przygód uczyniły ludowymi bohaterami, oswobodzicielami spod wrogiego jarzma i już zawiodła na 7-8 poziomy doświadczenia. Cieszy mnie, że od kwietnia z niewielkimi przerwami rozegraliśmy 31 sesji i przemy nadal do przodu. Takich rzeczy nie da się zaplanować, zdarzają się same.
Trudny rok, a dobry dla hobby. Mam nadzieję, że nie bawimy się dobrze, a "Titanic" tonie, tylko w najlepszy sposób usiłujemy przetrwać trudny okres. Czego sobie i Państwu życzę.